Podkamień koło Brodów

Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Nawigacja

Aktualnie online

-> Gości online: 1

-> Użytkowników online: 0

-> Łącznie użytkowników: 610
-> Najnowszy użytkownik: Szolka

Ostatnio Widziani

Wioletta Sloma
20:52:18
harry harry
1 dzień
Szolka
1 dzień
wlodekmp
2 tygodni
swietojanski
2 tygodni

Statystyki

Zdjęć w galerii: 1757
Artykułów: 377
Newsów: 251
Komentarzy: 1438
Postów na forum: 891
Użytkowników: 611

Shoutbox

Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

05-03-2020 05:38
Album: Dokumenty. Ciekawe skany "podkamienieckich" dok. W. Bieżana: tutaj.

11-05-2013 15:04
Dzięki dostępowi do ksiąg udało się rozpoznać nagrobek Małgorzaty Piątkowskiej oraz Jana i Anny Pleszczuk, Wandy Szymborskiej i Antoniny Szmigielskiej.

20-08-2012 13:21
Indeksy uzupełnione zostały o śluby osób o nazwiskach na literę "T" z lat 1785-1942

09-08-2012 16:26
Uzupełniłem o kolejną notkę z gazety artykuł "O Podkamieniu w prasie"

29-07-2012 12:58
Poprawiłem plan cmentarza - szkoda, że nikt nie zwrócił mi uwagi na błędy na tej stronie.

14-06-2012 14:16
Dzień dobry. Mam naimię Serhij. Jestem z Ukrainy. Na tej stronie internetowej w Liście zamordowanych w Podkamieniu w klasztorze osób znalazłem informację o bracie mojego pra-pradziadka Andrzeja Juzwy.

18-03-2012 20:59
Wizualnie poprawiłem plan Podkamienia: http://www.podkam.
..?page_id=9

24-02-2012 18:50
Przybyło kilka wierszy w dziale "Wiersze i proza".

01-03-2010 18:37
Wzorem strony http://www.olejow.
pl
będę zamieszczał genealogie rodów z Podkamienia, (dostęp dla grupy "Genealogia". Aby przynależeć należy wyrazić taka chęć

01-02-2010 23:22
Poprawiłem trochę listę pomordowanych - ułożona została wg miejsca mordu.

Ankieta


Pamiętaj - Ty też możesz pomóc!!
Wypełnij i wyślij ankietę dot. pomordowanych.
ANKIETA

Stowarzyszenie


A czy Ty zapisałeś/-aś się już do Stowarzyszenia Kresowego Podkamień?
DEKLARACJA

Ankieta

Chciałbym/Chciałabym w najbliższym czasie odwiedzić Podkamień i okolice

TAK
TAK
94% [16 głosów]

NIE
NIE
6% [1 głos]

Ogółem głosów: 17
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 05/07/2021 13:23

Archiwum ankiet

Identyfikacja


Identyfikacja osób

Genealogia


Genealogia Podkamienia

Księgi metrykalne


Księgi metrykalne

I Kataster


Kataster józefiński

II Kataster


Kataster franciszkański

Ostatnie komentarze

Top komentatorzy

Ostatnie zdjęcia

Najczęściej

Najczęściej oglądane:
Liczba obejrzeń: 12,832
Wielki Kamień
Liczba obejrzeń: 11,920
Figurka na nagrobku
Najczęściej komentowane:
Liczba komentarzy: 11
Ułani
Liczba komentarzy: 10
Figura Chrystusa
Najczęściej oceniane:
Liczba ocen: 4
Średnia: 5.00
Na tle pomnika
Liczba ocen: 3
Średnia: 5.00
Klasztor

Newsletter

Aby móc otrzymywać e-maile z Podkamień koło Brodów musisz się zarejestrować.

Warto tam zajrzeć

Nawigacja

05. Klasztor Ojców Dominikanów w Podkamieniu po napadzie bandytów ukraińskich, od dnia 20 marca 1944 roku do dnia 31 sierpnia 1944 roku.

Klasztor Ojców Dominikanów w Podkamieniu po napadzie bandytów ukraińskich, od dnia 20 marca 1944 roku do dnia 31 sierpnia 1944 roku. 
 
Przybycie bolszewików do Podkamienia nastąpiło w poniedziałek dwudziestego marca 1944 roku. Nie położyło to jednak kresu naszym trudom, jakie w dalszym ciągu ponosić musieliśmy pilnując kościoła i Klasztoru w Podkamieniu. Zaraz na drugi dzień rozbito wejście do kościoła, skradziono obrusy z ołtarzy, włamano się do tabernakulum. Ujrzałem komunikanty rozsypane na ołtarzu i brak było korporału. Naturalnie ani jednej świecy nie zostawiono. Wobec takiego stanu rzeczy musiałem trzymać Przenajświętszy Sakrament w zakrystii, dopóki nie zdołałem umocnić zamknięcia w kościele. Zamieszkałem na organistówce, starając się wszelkimi siłami oczyścić Klasztor i pochować pobitych, co mi szło bardzo ciężko, gdyż ani ludzi do pomocy dostać nie mogłem, ani też czasu odpowiedniego nie miałem, gdyż częste były naloty niemieckie i ludzie bali się wychodzić na cmentarz, gdzie właśnie padły bomby, Ciągłe strzelanina i przez to utrudnione poruszanie się sprawiały najwięcej trudności. Nareszcie po długich trudach udało mi się pochować naszych braci, oraz wszystkich pomordowanych, na cmentarzu. Mieszkając na organistówce słyszałem opowiadanie, co bandyci robili w piwnicy pod mieszkaniem, które zajmowałem. Zamordowano tam w okrutny sposób siedmiu Polaków. Świadkami tej zbrodni byli Żydzi, ukryci w sąsiedniej piwnicy, dwóch Haraszów, żona starszego i siostra. Na drugi dzień po przybyciu bandytów, t.j. w niedzielę dwunastego marca, usłyszano za ścianą w piwnicy jakąś rozmowę, potem pytanie  "Polak"? - "Polak" - brzmiała odpowiedź. "Lahaj" -to znaczy się, kładź się. Później dał się słyszeć krzyk rozdzierający mordowanych nożem, czy też bagnetem. Podobne pytania i odpowiedzi słyszano siedem razy. Nie pomagały błagalne prośby i płacz jakiejś dziewczyny o darowanie życia. Czyż to nie jest najwyższy stopień okrucieństwa, żeby zbrodniarz nie dał się ubłagać dziecku i zabijał dlatego, że jest Polakiem? - Kobieta pewna przez dwadzieścia cztery godziny wydawała głuche rzężenia, nie mogąc skonać. Kiedy morderca przestał wykonywać swą zbrodnię, przywołał do siebie jakąś kobietę, mówiąc do niej: "Patrz, porachujemy, siedem". Tyle dowiedziałem się o strasznej zbrodni w piwnicy organisty dokonanej w tym czasie, kiedy ludzie uciekali z Klasztoru, a bandyci jednych strzelali po ogrodach i drogach, a innych, którzy dali się schwytać, w tak okrutny sposób mordowali. W piwnicy znaleziono wanienkę, do której spływała krew mordowanych ofiar, ziemniaki krwią oblane, oraz dokumenty znanego w Podkamieniu Juliana Bajewicza. Słyszałem, że wszystkie pomordowane osoby były mi odarte z odzienia.
Tyle oto szczegółów zdążyłem zanotować z opowiadania starszego Harasza, żyda z Brodów, ukrywającego się w czasie napadu w piwnicy organisty Karola Ptaszka.                       
Opowiadał mi Paweł Trznadel, jak rodzina jego: Maria, Irena, Franciszek i Olga, przechodziła czas napadu bandytów w Podkamieniu. Świadkiem był Bronisław Iłowski, który przebywał razem z tą rodziną. Była sobota jedenastego marca 1944 roku wieczorem. Piwnica na pod kościołem, po lewej stronie, koło Bożego Grobu. W piwnicy był grobowiec, w grobowcu same kości. Miejsce dwa i pół metra kwadratowego, było nas piętnastu ludzi. Było tak duszno, że niemożliwością było tam siedzieć. Brat Jan Frączyk wywołał nas na nabożeństwo do kościoła. Po nabożeństwie pozostaliśmy przez całą noc w Klasztorze. W domu byliśmy około godziny dziesiątej. Nikt nas nie zaczepiał. Będąc w domu wstąpił do nas Józef Simon z Malinisk. Szedł do kościoła na sumę, widział, jak jechało około dwustu banderowców na koniach. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Siedzimy chwilę - opowiada Paweł Trznadel - i słyszymy, jak zaczęły grać maszynki (karabiny maszynowe) po ulicy Klasztornej, a myśmy się rozproszyli. Było nas około dziesięciu osób. O godzinie dziesiątej w niedzielę banderowcy zaczęli chodzić po domach. U Walichnowskich zabili matkę z dzieckiem, u Baczyńskich zamordowali siedem osób. Zabito tam Schnitzerową Stanisławę i jej córkę Jadwigę, zabito Stocką Marię i całą rodzinę Baczyńskich: matka, dwie córki i syn. W rodzinie Skwarczyńskich zamordowano ojca i córkę. Banderowiec na córkę jeszcze żyjącą wylał gorące mleko. Obok wymordowano rodzinę Świętojańskich: ojciec, matka i dwie córki, opowiada w dalszym ciągu Paweł Trznadel. Dom mój bandyci podparli sztabą żelazną. Banderowiec dobijał się do drzwi, a myśmy (rodzina Trznadla) skryli się w mieszkaniu, wtedy banderowiec pobił okna karabinem i wrzucił granat ręczny do mieszkania. Szczęściem granat nie eksplodował, a myśmy byli obok w drugim mieszkaniu. Gdy bandyta odchodził, powiedział: "Ja ich wszystkich pobił". Gdy banderowcy odstąpili od naszego domu, uciekliśmy do Szonerta i tam kryliśmy się aż do wejścia wojsk sowieckich. Na tym kończy     opowiadanie swych przeżyć Paweł Trznadel, obywatel Podkamienia. Znana w Podkamieniu rodzina Schnitzerów została wymordowana. Pozostał przy życiu tylko szesnastoletni Feliks, ranny w nogę uciekł aż do Niemiacza i tam się przechował. O porwaniu jego ojca już powyżej wspominałem. Matka zginęła u Walichnowskich, czternastoletnia Jadzia przebita nożem siedem razy w plecy, żyła jeszcze dzień cały, powtarzając swej babci te słowach: "Nie przeklinaj babciu, nie przeklinaj"! - w ciężkich cierpieniach zmarła. Dziewiętnastoletni Wacław zginął zabity w czasie niedzielnej ucieczki z Klasztoru. "O tutaj, proszę ojca, zabili moją mamusię" - mówi do mnie mały Kazik Szeremeta, pokazując trawą zarosłe miejsce w ogrodzie - "ja też byłem ranny, ale gdy bandyci odeszli, uciekłem". Rodzina Krafta ocalała tylko dzięki temu, że posiada niemieckie nazwisko. Kiedy przyszedł do Krafta bandyta w towarzystwie Niemca, by wykonać morderstwo, Kraft począł się legitymować Niemcowi, a ten skinął ręką na znak, by go przy życiu zostawić. Zginęła tylko ukochana ich córka Helena. Kiedy już ludzie poczęli wychodzić na świat, bo front odsunął, przyszła po mnie furmanka z Palikrów, bym zaopatrzył chorych. Ci chorzy - to nie dobici przez bandytów ranni, którzy dźwignęli się z pobojowiska. Wszystkie szczegóły, które podaję zaczerpnąłem z opowiadań męczeńskiej wioski tych gospodarzy, którzy ocaleli. W tym samym dniu, kiedy na Klasztor w Podkamieniu padały granaty z rąk bandytów ukraińskich, w Palikrowach mordowano Polaków: starców, kobiety i dzieci, oraz spalono trzydzieści domów. Około godziny dziewiątej poczęły padać pociski artyleryjskie na wioskę. Wszczął się popłoch wśród ludności, młodzież zbiegła do lasu, za uciekającymi poczęto strzelać z karabinów maszynowych. Wieś była otoczona przez bandytów. Miejscowi Ukraińcy poczęli rozsiewać wiadomości, ze to front się zbliżył. Kiedy strzały armat zrobiły należyty popłoch wśród zdezorientowanej ludności weszli bandyci do wsi i poczęli nawoływać aby wszyscy ze wsi wyszli na łąkę, koło rzeczki, gdyż ty1ko w ten sposób uratują swe życie. Oczywiście dużo ludzi posłuchało nawoływań bandytów, zwłaszcza starcy, kobiety i dzieci i poszli na wskazane miejsce. Gdy już wszystkich spędzono na wskazane miejsce, rozpoczęło się legitymowanie: Ukraińcy zostali uwolnieni, a Polacy przeznaczeni na śmierć. O tej strasznej chwili masowego mordu nie wiele mogłem zasięgnąć wiadomości. Ci, którzy wyszli cało spod trupów, nie byli zdolni do opowiadania, a innych świadków na razie nie było. Oto w jaki sposób napad na Palikrowy przedstawia Ewa Jurczenko, naoczny świadek wypadków morderstwa Polaków." W Palikrowach, w niedzielę 12 marca 1944 roku, o godzinie dziewiątej rano już wioska została otoczona przez banderowców. Byli oni ubrani w mundury niemieckie, w kożuchy z białymi pokrowcami. Strzelali z armat do kaplicy, ale nie trafili. Przez godzinę było słychać strzelanie. Zabili Lisowską i spalili dwa zabudowania. Na wsi zrobił się krzyk. Wieś wysłała swoich przedstawicieli do dowództwa banderowców. Posłani byli: Stanisław Krawczyk i Genowefa Jurczenko. Gdy wysłańcy zapytali, dlaczego strzelano do wsi, komendant banderowców odpowiedział, że we wiosce są bandyci, że tu byli partyzanci. Powiedziano posłańcom, aby z białymi chustami przeszli przez wioskę i zwołali wszystkich Polaków na łąkę, a oni t.j. banderowcy przejdą przez wioskę, zrobią rewizję w poszukiwaniu partyzantów. Wtedy Krawczyk odpowiedział: "Możecie szukać, ale u nas bandytów, ani partyzantów niema. Jeżeli znajdziecie, możecie nas zaraz pozabijać. komendant na to odpowiedział: "Wy was bić nie będziemy, bo wy nam nie potrzebni, my chcemy bandytów. "Idąc przez wieś mówiliśmy każdemu, że to są banderowcy, ale nie chciano memu wierzyć. Mówiliśmy, aby nikt nie szedł na łąkę. Waszkiewicz Grzegorz i Kutniak Mikołaj byli z nami u komendanta i słyszeli wszystko, co się mówiło. Obaj porozmawiali ze sobą. Waszkiewicz poszedł w jedną stronę, a Kutniak w drugą stronę wioski. Waszkiewicz prowadził banderowców przez pół wioski, pomimo że wiedział iż prowadzi bandytów. Doszedł z nimi do kryjówki, gdzie przebywali Polacy. Podczas gdy banderowcy byli zajęci kryjówką, Waszkiewicz w dogodnym momencie odszedł od nich i począł uciekać do lasu. Bandyci strzelali do niego, gdy już był daleko. W kryjówce chronili się: Jurczenko, stryjeczny brat, żona i dwie córki, oraz drugi Jurczenko, ojciec, syn, synowa i dziecko. Był tam jeszcze Ziombra i syn jego Józef. Bandyci zaprowadzili ich na łąkę. Chodzili po całej wiosce i ściągali Polaków na łąkę, mówili,że proszą na "miting" - zebranie. Gdy ktoś uchylał się od pójścia we wskazanym kierunku, grozili śmiercią na miejscu. Niektórzy Polacy sami tam szli, zebrali się w gromadę i szli na "miting". Bandyci wszystkich zapraszali na łąkę, również Ukraińców. Dopiero gdy tam zebrało się bardzo dużo ludzi poczęto ich legitymować. Odbywał się wtedy sąd. Polacy stanęli wzdłuż rzeczki, Ukraińców brano na bok. Polacy przeznaczeni na zabicie widzieli nad głowami swoimi krzyż w powietrzu. Jurczenko Jan, mąż opowiadającej Ewy, pozostał w mieszkaniu, gdyż bolała go noga, a Franio poszedł na łąkę. Kiedy dokonano morderstwa, bandyci z Ukraińcami miejscowymi udali się do wsi. Banderowcy poczęli mordować, kogo znaleźli tylko w ukryciu i palić domy Polaków. Miejscowi Ukraińcy służyli tylko za przewodników, a mordowali bandyci. Gdy przyszli do Jurczenko Jana, ten siedział na łóżku. Pytali, czy jest Polakiem, odpowiedział, że tak i zastał zabity na łóżku. W międzyczasie ukraińscy bandyci chodzili pomiędzy pomordowanymi na łące i mówili: "Kto żyje, niech wstaje i idzie do domu". Byli tacy, którzy się podnosili i tych natychmiast zabijano. Jurczenko Stefania leżała między trupami, przyszedł do niej bandyta, trącił ją i powiedział: "wstań, ty Ukrainka, idź do domu". Ona nie wstała. Drugi bandyta mówił: "Ona zabita" i odeszli. Którzy się poruszali, tych dobijano. Z trupów ściągane ubrania i buty. Ze wsi zabrano krowy, konie, świnie i pognano w nieznanym kierunku. Około godziny czwartej po południu bandyci opuścili Palikrowy. Wioska się paliła. Na łące zostali żywi: Jurczenko Stefania, Bieguszewska Jadwiga, Piątkowska Jadwiga, Niedźwiecki Franciszek, Jurczenko Stanisława i Dańczuk Mieczysław, który wyszedł z łąki na podstawie dokumentów Piątkowskiego Ukraińca. Na drugi dzień, to jest trzynastego marca był pogrzeb pomordowanych. Jurczenko Jan i jego syn Franio pochowani na cmentarzu w Palikrowach bez trumny. Synowie Jurczenki Stanisław i Marian zamordowani w Podkamieniu. Stanisław zamordowany w piwnicy organisty. Marian trzymał się swojej ciotki Wilczyńskiej. Wilczyński uciekł z dwoma córkami a Marian zabity ze swoją ciotkę Wilczyńską. Tyle zdołałem uchwycić z opowiadania Ewy Jurczenko z domu Iwaniec, która była świadkiem morderstw w Palikrowach. W sąsiedniej wiosce Niemiaczu, dokąd zbiegli niektórzy z Palikrów, ukazały się ogłoszenia w języku ukraińskim: "Śmierć temu, kto Lacha ukrywać będzie!". Cmentarz w Palíkrowach w jednym dniu wielką przestrzeń pokrył mogiłami: słychać tam codziennie, o każdej porze dnia płacz i jęki wdów i sierot. Nie ma w Palikrowach rodziny polskiej w które by nie brakło jednej, dwóch, trzech i więcej osób. Zostały nieletnie sieroty, przez sąsiadów i krewnych przygarnięte. Ktokolwiek jechać będzie z Podkamienia do Palikrów, niech zatrzyma się przy cmentarzu, okrytym mogiłami krwią świeżą przesiąkniętymi, a potem niech spojrzy w lewo przy moście, tam nad rzeczką, dwieście metrów od miejsca, gdzie stanął, lała się polska krew niewinna, a rzeka krwią płynęła. Do tego czasu jeszcze ślady krwi nie zatarte wraz ze szczątkami potarganych ubrań rozrzuconych czapek, które oglądałem własnymi oczami. I za cóż tobie, mgły Franiu Jurczenko chłopcze o błękitnych oczach i rumianej twarzyczce, okrutny zbrodniarz odebrał życie? Za co zamordował ci ojca, a brata twego Mariana strzelał na ruinach Klasztoru, a drugiego brata Stanisława w piwnicy organisty szerokim na trzy palce przebijał nożem?!? - Cóż winni jesteście ludzie, że w ten sposób bracia wasi, na polskiej ziemi żyjący, za wszystko dobro otrzymane w ciągu wieków, wam się odpłacają? - O Boże, ukróć mękę Polskiego Narodu i nie zapomnij niewinnej krwi Jego dzieci!- Ześlij opamiętania wszystkim sprawcom tak wielkiego morderstwa! Że Bóg kierował krokami moimi, pomyślałem, wyjeżdżając ze wsi, bo przecież przychodziły mi myśli, czy nie uciekać do Palikrów z rozbitego Klasztoru. Kiedy się rozglądałem wśród swoich parafian, widziałem, jak wielu ich było brak. Na cmentarzu podkamienieckim powstały ogromne mogiły. Zabitych w Klasztorze pochowaliśmy w trumnach, natomiast pochowani przez wójta Kłemyszyna Dmytro i jego ludzi Ukraińców, po odkopaniu mogiły przedstawiali przykry widok. Jak kogo rzucono do dołu, tak leżał, pomieszane ciała ludzkie w rozmaitych pozycjach, mężczyźni porzucani razem z kobietami, gdzie głowa jednego tam drugiego nogi. Jedni leżeli na wznak, inni twarzą do ziemi. Taki oto sprawili pogrzeb tym, których znali może bardzo dobrze, a z którymi może nawet byli spokrewnieni. Nie zapomnę obrazu tej rozkopanej mogiły. Klasztor znowu powoli zaludniać się zaczął. Przybywali ludzie z Brodów, Pieniak i Huty Pieniackiej. Postanowiłem wtedy zamieszkać w Klasztorze. Z chwilą wkroczenia bolszewików do Podkamienia zaczęły aresztowania Ukraińców podejrzanych o sprzyjanie banderowcom. Wtedy to podniósł się głos narzekania i płaczu, chociaż dotychczas ani jeden Ukrainiec nie zginął. Zaczęły tedy chodzić delegacje Ukraińców i prosić o pomoc polskiego księdza, aby świadczył za nimi, że oni nie są banderowcami. Takie świadectwa zawsze wydawać mogłem, gdyż rzeczywiście miejscowi Ukraińcy nie brali krwawego udziału w masowym mordzie ludności polskiej. Dlatego za pomoc mnie samemu udzieloną oraz innym Polakom, ukrywającym się w domach ukraińskich - służyłem jak mogłem swoją pomocą. Ponieważ proszone mnie o wydawanie polskich metryk, aby nie iść do wojska bolszewickiego, tego czynić nie mogłem, natomiast dawałem zaświadczenie, że ślub odbywał się w kościele i to wystarczało, aby mogli się dostać do wojska polskiego, oczywiście dla tych, którzy mieli żony Polki.  Należy przyznać na tym miejscu, że ludność ukraińska z Podkamíenia zachowała się wobec Polaków zupełnie poprawnie i bez zdrady. Nie słyszałem o wypadku, aby który Ukrainiec w Podkamieniu wydał banderowcom przechowującego się w jego domu Polak. Sam przecież doznałem ich pomocy. Po opuszczeniu Klasztoru w domu ukraińskim poczęstowano nas posiłkiem, chłopiec z tej rodziny przeprowadził nas przez ogrody, bezpiecznie, z dala od drogi. Marciniak z żoną, dwiema córkami i zięciem, z narażeniem siebie czuwali nade mną od niedzieli do czwartku, a nawet piątku, Ukraińscy sąsiedzi, także z innej wioski, przynosili mi mleko do Marciniaka. Chociaż stróż we folwarku obawiał się mnie przechowywać, ale też nie zdradził mojej obecności. Chłopiec stróża prowadził mnie do Nakwaszy i ułatwił spotkanie z Olszańskim. U Tywoniuka przebywałem od piątku do wtorku. Po wkroczeniu wojsk bolszewickich Ukraińcy miejscowi okazali mi pomoc w zaopatrzeniu pierwszych potrzeb w żywności. Wszyscy wiedzieli, że ukrywam się u Marciniaka, nikt jednak nie zdradził mego tam pobytu, dzięki czemu ocalałem. A może i sami banderowcy po prostu nie chcieli mnie pozbawiać życia, ponieważ ustąpiłem z klasztoru. Podobnie ojciec Mikołaj Wysocki przebywał u stróża cerkiewnego, brata Marcinka przechowywała Ukrainka, a jej córka prowadziła na Senki i ułatwiła przyłączenie się do transportu. Ojciec Leon Podgórni przechowywał się u księdza proboszcza ruskiego w Nakwaszy. Żona księdza w bohaterski sposób broniła wstępu bandytom do mieszkania, gdzie przebywał ojciec Leon, dzięki czemu uratował życie. Cała działalność na Klasztor była tylko ze strony bandytów, albo banderowców, jak ich nazywano. Władze sowieckie nie przestawały czynić dochodzeń w sprawie masowych mordów w Podkamieniu. Aresztowaniami  Ukraińców zajmował się kapitan lekarz. W czasie rozmowy z nim dowiedziałem się, że odkrył on całą kancelarię banderowców w Podkamieniu. Między tymi dokumentami znajdował się spis Polaków, którzy zasądzeni byli na śmierć i ponieśli ją w czasie napadu na Klasztor. Były tam również rozporządzenia i raporty bandytów z czasu ich pobytu w Podkamieniu. Smutne w swoim okrucieństwie czasy napadu banderowców na Klasztor w Podkamieniu mają swe dokumenty dla historii. Tymczasem niepokój w Podkamieniu wzrastał, ponieważ bolszewicy, którzy odrzucili Niemców przeszło trzydzieści kilometrów, zaczęli się cofać, tak że front stanął w odległości pięciu kilometrów od klasztoru, we wsi Maliniska. Zrozumiałem, że może być źle z klasztorem, zwłaszcza ze na wieży kościelnej bolszewicy zrobili sobie punkt obserwacyjny. Przewidywania moje sprawdziły się dokładnie. W niedzielę, dnia czternastego maja o godzinie szesnastej minut trzydzieści niemiecka artyleria zaczęła ostrzeliwać kościół i klasztor. Padło w tym dniu siedemdziesiąt sześć pocisków artyleryjskich, w obrębie Klasztoru. Wieża w dwóch miejscach została przebitą, obie wieżyczki nad kaplicami Św. Dominika i św. Jacka spadły, wybito dwa duże otwory obok górnych okien w kościele przy sklepieniu. Nie dalej niż trzy metry od głównego ołtarza rozerwały się dwa pociski, czyniąc duży otwór w posadzce. I tutaj cudowną wprost siłą kierowane wszystkie odłamki poszły na boki, w ściany i sufit, zostawiając w całości wielki ołtarz, z którego spadła tylko jedna figura od wstrząsu, gdyż śladu odłamków widać nie było. Cudowny Obraz Matki Bożej usunął się tylko ze srebrnych ram swoich, niczym nie uszkodzony. W kościele pełno było gruzu, tak, że odprawiać Mszę św. musiałem w zakrystii. Władze bolszewickie zarządziły ewakuację Podkamienia i okolicznych wiosek. Polacy z Podkamienia mieli się udać do Krzemieńca. Po ostatnim strzelaniu na Klasztor ludność zrozumiała, że może być ciężko blisko frontu i poczęła śpiesznie wyjeżdżać. Nie wiadomo było, kiedy nastąpi uderzenie i czy Podkamień nie ucierpi w czasie ataku, bo nikt tego przewidzieć nie mógł. Po naradzie z panem Topiłką Janem z Brodów, postanowiłem wyjechać do Krzemieńca i uwieźć ze sobą cenniejsze rzeczy kościelne. Topiłko Jan ofiarował się stróżować nad zamkniętym kościołem i opustoszałym klasztorem, w którym kwaterowało kilkunastu żołnierzy. Do pomocy Topiłce zostawiłem Henryka Kobylańskiego z Huty Pieniackiej, który przetrwał cały czas w Klasztorze, aż do odsunięcia Niemców za Lwów. W wigilię Wniebowstąpienia Pańskiego, dnia 17 maja 1944 r. wieczorem uwiozłem Cudowny Obraz Matkí Boskiej wraz ze wszystkimi aparatami kościelnymi do Krzemieńca, gdzie łaskawej gościnności i bardzo serdecznej opieki doznałem od księdza dziekana Dominika Wyżykowskiego, u którego na plebanii zamieszkałem. Godne uwagi i wzruszające było przywitanie Cudownego Obrazu Matki Boskiej w Krzemieńcu. Gdy złożono w opakowaniu Obraz przed zakrystią, ksiądz dziekan Wyżykowski zapłakał, przyklęknął, ucałował i polecił umieścić Obraz w zakrystii. W zacisznym tym miejscu Obraz Matki Najświętszej oczekiwał chwili, aby znowu, na krótki wprawdzie czas zajaśnieć na swej stolicy w Podkamienieckiej świątyni. Życie w Krzemieńcu zaczynało płynąć normalnym trybem, był spokój, huk armat tutaj nie dochodził, doznałem wiec prawdziwego odpoczynku nerwowego po tylu zmaganiach i przejściach. Podziwiałem piękne okolice Krzemieńca, często rozmyślałem nad przeszłością wspaniałego Liceum, gdzie w pięknej świątyni nieraz odprawiałem Mszę św. W wolnych chwilach odwiedzałem swoich parafian, by się zapoznać z ich życiem, pocieszyć, dopomóc w czym mogłem. Wspólna niedola zbliża ludzi i serca ofiarnymi czyni. Najbardziej dokuczliwym w Krzemieńcu dla moich parafian był brak mieszkań, często po kilka rodzin cisnęło się w jednej izbie, zgrupowanych z całym swoim majątkiem. Z powodu złych warunków życia począł się rozwijać wśród moich ludzi tyfus plamisty. Na górzystym cmentarzu krzemienieckim wzrosły mogiły podkamienieckich parafian. Śpieszyłem zawsze na każde zawołanie do swoich owieczek z posługą duchowna, dopóki sam nie zostałem złożony ciężką chorobą tyfusu plamistego. Wtedy myślałem, że przychodzą i moje ostatnie dni życia. Przez trzy tygodnie walczyłem z gorączka. W czasie choroby odwiedził mnie ojciec Karol Trybalski, udzielając Ostatnich Sakramentów Świętych. Pod koniec choroby doszła mnie radosna wieść, że front odsunął się od Podkamíenia i ludzie wracają do swoich siedzib. Było to dnia 15 lipca. Dzięki widocznej opiece Bożej nade mną, począłem powoli dźwigać się z choroby, ale byłem tak osłabiony, że dopiero dnia dwudziestego ósmego lipca, mogłem powrócić do Podkamienia. Na pożegnanie, ksiądz Dziekan wręczył mi następujący dokument:

 

Diecezja Łucka 
Krzemieniecki Dziekan
Dnia 28 lipca 1944 r.
Do
Przewielebnego Ojca Józefa Burdy
Przeora Ojców Dominikanów
w P o d k a m i e n i u .
 
Niniejszym upoważniam Przewielebnego Ojca Przeora do objęcia pod opiekę duchowną katolików zamieszkałych na terenach obłaści: Żytomierskiej, Winnickiej, Kijowskiej i Kamieniec Podolski, z wszystkimi prawami pasterskimi i proboszczowskimi, aż do odwołania. 
Ks. Dominik Wyżykowski   Dziekan Krzemieniecki
(Pieczęć okrągła)

 

Uderzyły dzwony kościoła w Podkamieniu, a głos ich majestatyczny, i jak gdyby z drugiego świata, rozchodził się szeroko i daleko po polach i wioskach, oznajmiając ludowi, że na Świętej Górze Różańcowej rozpoczyna się nowe życie. Pierwszym moim staraniem, po powrocie do Podkamienia było umieszczenie Cudownego Obrazu Matki Boskiej na Jej Ołtarzu, co też wkrótce nastąpiło. Od tego czasu przy każdej Mszy św. Obraz był odsłonięty, a wierni, którzy przeżyli, dziękowali Matce Najświętszej za wszystkie otrzymane łaski za Jej wstawiennictwem.
Dnia 2 sierpnia powitałem ze łzami radości Przewielebnego Ojca Marka Krasa, który przejął ode mnie ciężar zarządzania parafią, w tak smutnych i krwawych czasach, jakie Opatrzność przeznaczyła mi przeżywać. Niech Bóg Najlepszy pochwalony i uwielbiony będzie we wszystkim.
Z Podkamienia wyjechałem dnia 31 sierpnia 1944 roku na dłuższy odpoczynek do Lwowa. Wyjeżdżając  zabrałem ze sobą Cudowny Obraz łatki Boskiej, który następnie, po jakimś czasie, przewieziony został do Krakowa í umieszczony w Kaplicy Nowicjatu. Ponieważ przełożeni zarządzili, aby w Podkamieniu pozostał tylko jeden ojciec dla pilnowania parafii, oraz Klasztoru, nie wróciłem do Podkamíenia, tylko przeniesiony zostałem do Żółkwi, gdzie przebywam od dnia 5 października 1944 roku. W Podkamieniu obecnie przebywa ojciec Marek Kras, przeor i proboszcz parafii.  Zachęcony przez Jego Ekscelencję Księdza Biskupa Eugeniusza Baziaka, obecnego Arcybiskupa i Metropolity Lwowskiego, oraz przez swoich współbraci zakonnych, spisał na wieczną rzeczy pamiątkę,

 

naoczny świadek O. Józef Maria Kazimierz Burda, Dominikanin.

 

Żółkiew, dnia 12 grudnia, 1944 roku.

Poleć ten artykuł
Podziel się z innymi: Delicious Facebook Google Live Reddit StumbleUpon Tweet This Yahoo
URL:
BBcode:
HTML:
Facebook - Lubię To:


Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Wygenerowano w sekund: 0.12
13,574,372 unikalne wizyty