Podkamień koło Brodów

Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Nawigacja

Aktualnie online

-> Gości online: 5

-> Użytkowników online: 0

-> Łącznie użytkowników: 608
-> Najnowszy użytkownik: martagregorska

Ostatnio Widziani

IwonaMarPaw
2 dni
STOCKI JEAN MICHEL
5 dni
swietojanski
1 tydzień
Wioletta Sloma
1 tydzień
wgrybos
2 tygodni

Statystyki

Zdjęć w galerii: 1757
Artykułów: 377
Newsów: 250
Komentarzy: 1438
Postów na forum: 891
Użytkowników: 609

Shoutbox

Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

05-03-2020 05:38
Album: Dokumenty. Ciekawe skany "podkamienieckich" dok. W. Bieżana: tutaj.

11-05-2013 15:04
Dzięki dostępowi do ksiąg udało się rozpoznać nagrobek Małgorzaty Piątkowskiej oraz Jana i Anny Pleszczuk, Wandy Szymborskiej i Antoniny Szmigielskiej.

20-08-2012 13:21
Indeksy uzupełnione zostały o śluby osób o nazwiskach na literę "T" z lat 1785-1942

09-08-2012 16:26
Uzupełniłem o kolejną notkę z gazety artykuł "O Podkamieniu w prasie"

29-07-2012 12:58
Poprawiłem plan cmentarza - szkoda, że nikt nie zwrócił mi uwagi na błędy na tej stronie.

14-06-2012 14:16
Dzień dobry. Mam naimię Serhij. Jestem z Ukrainy. Na tej stronie internetowej w Liście zamordowanych w Podkamieniu w klasztorze osób znalazłem informację o bracie mojego pra-pradziadka Andrzeja Juzwy.

18-03-2012 20:59
Wizualnie poprawiłem plan Podkamienia: http://www.podkam.
..?page_id=9

24-02-2012 18:50
Przybyło kilka wierszy w dziale "Wiersze i proza".

01-03-2010 18:37
Wzorem strony http://www.olejow.
pl
będę zamieszczał genealogie rodów z Podkamienia, (dostęp dla grupy "Genealogia". Aby przynależeć należy wyrazić taka chęć

01-02-2010 23:22
Poprawiłem trochę listę pomordowanych - ułożona została wg miejsca mordu.

Ankieta


Pamiętaj - Ty też możesz pomóc!!
Wypełnij i wyślij ankietę dot. pomordowanych.
ANKIETA

Stowarzyszenie


A czy Ty zapisałeś/-aś się już do Stowarzyszenia Kresowego Podkamień?
DEKLARACJA

Ankieta

Chciałbym/Chciałabym w najbliższym czasie odwiedzić Podkamień i okolice

TAK
TAK
94% [15 głosów]

NIE
NIE
6% [1 głos]

Ogółem głosów: 16
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 05/07/2021 13:23

Archiwum ankiet

Identyfikacja


Identyfikacja osób

Genealogia


Genealogia Podkamienia

Księgi metrykalne


Księgi metrykalne

I Kataster


Kataster józefiński

II Kataster


Kataster franciszkański

Ostatnie komentarze

Top komentatorzy

Ostatnie zdjęcia

Najczęściej

Najczęściej oglądane:
Liczba obejrzeń: 12,720
Wielki Kamień
Liczba obejrzeń: 11,823
Figurka na nagrobku
Najczęściej komentowane:
Liczba komentarzy: 11
Ułani
Liczba komentarzy: 10
Figura Chrystusa
Najczęściej oceniane:
Liczba ocen: 4
Średnia: 5.00
Na tle pomnika
Liczba ocen: 3
Średnia: 5.00
Klasztor

Newsletter

Aby móc otrzymywać e-maile z Podkamień koło Brodów musisz się zarejestrować.

Warto tam zajrzeć

Nawigacja

Inwazja bolszewicka w 1920

Inwazja bolszewicka w 1920

Nap. O. Angelik Matula O.P.

 

Dnia drugiego lipca 1920 roku odbywał się z rzędu pierwszy odpust tegoroczny Matki Boskiej Nawiedzenia, który ściągnął większą ilość pobożnych ludzi, nawet z sąsiednich miejscowości Królestwa Polskiego (zza Kordonu). Jednak zaraz po sumie i procesyi, która wspaniale wypadła, stosunki wzajemne tak się wieściami naprężyły, że natychmiast Polacy z Królestwa, np. z Gubernii Kieleckiej i innych, w gorączkowym pośpiechu do domów wracali, w obawie, czy ich bolszewicy w powrocie do domu nie napadną. Dlatego wszyscy zamiejscowi, a na ten dzień sproszeni na odpust Księża, z Ojcem Prowincjałem (razem 10 osób) natychmiast popołudniem, z obawy przed najazdem bolszewików, odjechali. Tą sprawą cały nasz klasztor bardzo był zaniepokojony, tem więcej, że po mieście różne wersje krążyły.

Zaraz na drugi dzień, poczęto w klasztorze pakować ornaty i co droższego i przez Lwów do Krakowa wywozić. W niespełna tydzień po odpuście, w nocy z niedzieli na poniedziałek, zaalarmowała nas straż wojskowa, (godz. 12.30 w nocy) że wojsko polskie, które nie było jeszcze stałe ugruntowane na swych pozycjach obronnych, cofa się, a ostatnie straże już odchodzą.

Przerażeni tem wszystkiem, nie wiele namyślając się, spakowaliśmy książki, mszały, ornaty, kielichy, wogóle cały skarbiec klasztorny, a przedewszystkiem obraz cudowny Matki Boskiej, wyjęty w nocy cichaczem z ołtarza, starannie owinięty i złożony do skrzyni skórą obitej, nadto szaty liturgiczne, bieliznę, pościel klasztorną i nieco żywności. Resztę żywności, zapasów klasztornych, rozdano pomiędzy mieszkańców miasta. Tak na trzech wozach, na których pomieszczono starszych wiekiem Ojców klasztoru i Braci Zakonnych, ruszyliśmy [kołową] do Złoczowa, żegnając ze łzami smutku Brata Zakonnego Longina, którego zostawiliśmy w klasztorze. Była godzina 10-ta rano, dzień był jasny, pogodny, ale w atmosferze panowała cichość i wielkie przygnębienie. Jeden wóz dostarczyliśmy Zakonnicom, które ochronkę opuszczały z wielkim żalem i lamentem, pozostawiając dzieci ochronki, a było wówczas tylko ośmioro. Krowa, prowjanty, odzież, pościel, obuwie i całe urządzenie i gospodarstwo, na Opatrzność Boską, ale pod opiekę dwom starszym pobożnym a zacnym kobietom, które miały na ten czas stale w ochronce zamieszkać i dziećmi po rodzicielsku zająć się.

Tak ruszyliśmy w kierunku Złoczowa, a pomimo pięknego dnia i cudownej panoramy przyrody, smutek panował w całej okolicy, zdawało się, że słońce jest osłonięte tajemniczym złowrogim całunem. Po drodze, wszędzie ludzie łamali ręce widząc nas smutnych, odjeżdżających kapłanów i skrzynię wiozącą najdroższy skarb, obraz Najświętszej Matki, dawał się słyszeć donośny płacz i głos: „Co się teraz z nami stanie, jeśli nam zabraknie Ojców Kapłanów, odwiecznych mieszkańców starego sławnego klasztoru!” (według tradycyi pierwsi tu przybyli uczniowie św. Jacka OO Dominikanie.) Na wieży kościoła w klasztorze, widnieje cyfra 1624 roku, jako rok budowy tej wieży. Nie pierwsza to jednak ucieczka miejscowych kapłanów z obrazem cudownym, gdzie tutejszy klasztor obchodził takich przykrych okresów już poprawdzie trzy, ogień, pożogę i miecz nieprzyjacielski, Turków, Tatarów i prawosławnych.

Znaną jest w historyi Narodu Polskiego, prowincji naszej polskiej, rzeź dwunastu braci zakonnych, Polaków w Podkamieniu w XIII stuleciu, czego dowodem jest obraz na ścianach klasztornych w czerwonych czapeczkach na głowach, w pasach i sandałach. Obraz ten jednak zgorzał wraz z innymi, wraz z bogatą biblioteką przeszło 5000 poważnych, wartości wysokiej dzieł, w czasie wojny austrjacko  rosyjskiej w roku 1925.

W dniu krytycznym spożyliśmy podczas wspólnej mszy św. Przenajświętszy Sakrament i Komunikanty (Podobni w tem do św. Jacka, który ze statuą Najświętszej Maryi Panny zwanej Jackową i Przenajświętszym Sakramentem, uciekał niegdyś pieszo z Kijowa.)

W ciągu jazdy, po drodze, widziano Zydów którzy uradowani, oczekiwali z niecierpliwością na przybycie bolszewików. W samem mieście Złoczowie, z tego powodu powstał wielki popłoch pomiędzy mieszkańcami, lecz i nic dziwnego, gdyż straszna wieść tu i ówdzie wyprzedzała ich najazd, z którym szły okrucieństwa, rabunki, mordy i pożoga.

Zamiarem naszym jednak od samego początku nie było całkowite opuszczenie klasztoru, lecz przeciwnie, trzymając się ściśle polecenia, wydanego rozporządzeniem ks. Biskupa, zmierzać równocześnie z uciekającymi parafjanami, których bardzo wielu było. A do Złoczowa dlatego udaliśmy się, aby być w pobliżu swego klasztoru, ewentualnie w czasie najazdu bolszewików, dać się im zająć a tą drogą ominąć gwałtownej, najazdowej łatwej śmierci w większym mieście jak Złoczów, aniżeli w odludnym, małym, partykularnem jakim jest Podkamień, gdzie nasi mili Rusini palcami pokazywali na nas Polaków, jak tego mieliśmy niezbite dowody, podczas  niedawnej inwazji rosyjskiej w całej Polsce, podczas poprzedniej wojny.

Dzięki  Wszechwielebnemu , na drugi dzień naszego pobytu w Złoczowie, sytuacja się dla Polski polepszyła, wobec czego, ze łzami radości i wdzięczności, dziękując Panu Bogu za pomoc, postanowiliśmy natychmiast wracać do naszego osieroconego klasztoru. A chociaż nie mieliśmy upewnienia co się tam dzieje, całą noc byliśmy w drodze z powrotem do naszego miasta, gdzie o godzinie szóstej rano, powitała nas uradowanych, pierwsza patrol polska.

Jadąc do Podkamienia, ciągle zasięgaliśmy języka o sytuacji jakie i gdzie są nasze wojska, a gdzie są bolszewicy, w końcu na nasze uradowanie natrafiliśmy już pod miastem na znak Orła Polskiego, na żołnierzy naszych, jako pierwsze widety polskie.

W tym czasie, zaszkodził nam bardzo wiele jeden Rusin z pobliskiej wsi od Załoziec, miejscowości Wertełki, niejaki podły człowiek imieniem Antoni, który w podły sposób zdradą i podejrzeniami, starł się wszelkimi sposobami nasz klasztor zniszczyć, a księży Zakonu zgnębić, by tym sposobem będąc bezdomnym i bezrolnym, otrzymać od nagradzających szpiegów bolszewików, pewien ziemski majątek.

W takiem naprężeniu i niepewności, przetrwaliśmy zaledwie dwanaście dni, gdy oto dnia 13, nagle zmuszeni byli Ojcowie klasztorni, po raz wtóry opuszczać klasztor i to z wielkiem zdenerwowaniem i lamentem. Ze łzami w oczach, wśród moralnego przygnębienia, a wielkiego bólu, trzech starszych wiekiem  Ojców klasztoru, wyjechało nagle do Złoczowa, a stamtąd koleją do Lwowa. Pozostało nas tylko dwóch Ojców i dwóch braci Zakonu, z poddaniem się woli Boskiej.

Ten dzień przeszedł jakoś cicho, spokojnie, ale jak to zwykle bywa przed nawalną burzą, cisza złowroga w zasępieniu między mieszkańcami miasta, wiedzącymi że może im przynieść więcej złego niż dobrego, każda chwila, każda godzina, bo bliskie strzały i kule armatnie od strony granic zaciekłych bojów obu stron, cofanie się naszej drogiej nam armii, a posuwanie się groźnych wojsk bolszewickich, zachęconych, a werbowanych nadzieją bogatych łupów i rabunków, na tle anarchji, która to tłuszcza, w zaślepieniu parła w głąb kraju na całej linii wschodniego frontu, pod gromką komendą Budionnego atamana konnicy bolszewików. Do tego bogate plony rolne, szczególnie w tym roku i na tej połaci ziemi naszej krwawo i w ciężkim pocie czoła, przy pomocy Bożej uzyskanej były silnym bodźcem zachęcającym dla nadciągającej armii bolszewickiej.

W takiem naprężeniu, oddany modlitwom, wieczorem około godziny ósmej, zmuszony byłem z bólem w sercu i ze łzami w oczach, a utajonym smutkiem, przyjąć z wielkim strachem a poddaniem się woli Wielebnego, pierwszą patrol bolszewicką, złożoną z trzech oficerów  i tłuszczy sołdatów rozbukanych a zgłodniałych, w świętych murach naszego kochanego klasztoru.

A cóż to za satyryczni ci oficerowie, w czerwonych czapkach, cywilnym stroju, uzbrojeni dla bezpieczeństwa w różnorodne pałasze, rewolwery i karabiny, zdradzający od pierwszego rzutu oka, wrodzone prostactwo i niechlujstwo. Zmieszany byłem przyjąć ich skromną wieczerzą w klasztorze, w jadalni pięknej, obszernej, bogatej w malowane desenie. Na dany surowy rozkaz tych nędznych bolszewickich oficerów, bramy klasztoru i klauzura miały odtąd dniem i nocą stać otworem. Wkrótce przybyło i wojsko do klasztoru wpadając z impetem do wnętrza, pełnią zadowolenia, gdyż klasztor nasz uważali za zamek obronny i twierdzę, którą niejako z trudem zdobyli, a gdzie będzie można dostatnio jeść, bogato rabować, a wygodnie i bezpiecznie mieszkać. Cała banda bolszewicka opanowując klasztor w jednej chwili rozpierzchła się bezkarnie po wnętrzach murów klasztornych.

Od tego czasu zaczyna się straszny trzytygodniowy okres przemocy bolszewickiej, oblężenie miasta i klasztoru, którego to okresu cechą były spodziewane przez nas rabunki, gwałty, rozbijanie przemocą zamkniętych drzwi, zabieranie krów, habitów, obuwia, dywanów, w ogóle wszelkich unośnych ruchomości, łamanie sprzętów, kradzież żywności. Spiżarnię klasztorną zaraz w pierwszym dniu doszczętnie zrabowano, a moje próby i perswazye zaostrzały tylko ich chciwości.

Przedtem ukryłem był nasz klasztorny fajeton i powóz głęboko w słomie. Sołdaty wynaleźli z trudem i z radością zabrali do przewożenia maszynowych karabinów, na naszych, broniących każdej piędzi drogiej nam ziemi, bohaterów. W tym czasie zrabowano nam siedem cetnarów dobrze ukrytego, twardego zboża i zabrano nam wino mszalne do szczętu. Również niepostrzeżenie, zabrano nam jedenaście czerwonych pokrowców, którymi były przykryte ołtarze w kościele. Zabrano również wór ubrań czerwonych braci, ze względu na to, że armja nosiła tytuł „krasnaja czerwona armja”. (w rewolucyjnym znaczeniu).

Ukradli również ukryte srebro i lichtarze, rozbili kasę westhajniowską [?] w pokoju Ojca Prokuratora klasztoru strzelając do zamków z karabinów, a uderzając kilofami. Cała ta manipulacja trwała przeszło 3 godziny, na co z trwogą i żalem, w otoczeniu dwóch służących patrzyłem już w milczeniu. Ale na szczęście w rozbitej kasie nie znaleziono pieniędzy. Zawstydzeni oświadczyli, że myśleli, że w kasie jest przechowywany zapas rewolwerów i amunicji.

Rewizje w klasztorze odbywały się początkowo dziennie 3-5 razy, posądzano mnie o ukrytą w klasztorze broń, której nasz wcale i nigdy nie posiadał. Bałem się bardzo, bo to wszystko była sprawka tego podłego Antoniego.

Byłem skazany na śmierć przez rozstrzelanie, mógł ten drab Antoni, w zmowie z sołdatami podrzucić jaką zardzewiałą broń i wyrok mógł być wykonany, chociaż niewinnie, bo przez złą wolę jednostki.

Rabowano z rozkoszą po salach klasztornych, zrabowano i pieniądze. Które tu i ówdzie ukryłem, z a które sprytnie niejako [prim] zawsze odnaleźli. Moje drobne rzeczy jak brzytwy, przybory do golenia, do pisania i różne moje zapiski i prace pamiątkowe, przebierali. Trzy pary mego obuwia /szewron/ zrabowali najtajniejsze skrytki odnachodzili i zabierali co im pod niegodziwe ich ręce wpadło. Świece z ołtarza zrabowali, łamali na kolanach jak polana i nosili ze sobą. Nie były dla nich przeszkodą ani zamek, ani kłódka. Pomimo tego, że ich czerny komendant bolszewicki, na wstępie przezornie, ale urzędowo i ostro, schodząc do miasta zakazał niby bardzo surowo rabować:

„Towarisci, pamiatejte, ne lzia warowat”, „to wśe burżujów ne ma tut bo powtikały a kto bude warowaty to smert.” Ale ten rozkaz był tylko wobec ludności pozornym, gdyż nawet w oczach pana komandira, kradli i chowali na wyścigi na własną korzyść i rękę.

Z książek tu zrabowanych przez czerną armię bolszewicką, a było ich w klasztorze przeszło 300 ludzi, w których większą część stanowili uwolnieni zbrodniarze z twierdzy więziennej, bardzo niebezpieczni rzezimieszki, rabowali i kradli co tylko się dało.

O ile mogłem, w nocy, z narażeniem się na niechybną śmierć, otwierałem potajemnie drzwi zamknięte na kłódkę i unosiłem książki do schowka.

Sołdaty, bandyci z dzieł teologicznych np. „Summa Theologiae Sancti Thomae” wyrywali pojedyncze kartki i używali je na bibułki (bumaszki) do cygaret, a ponieważ nie mieli do palenia tytoniu, zbierali różne zioła, trawę, mierzwę, a kto wie czy i bezwiednie i nie zasuszony nawóz koński tarli, lub cięli na drobne części i za tytoń używali. Plondrując ustawicznie po kościele świętym, bardzo wielu z nich dla uszanowania świątyni nawet i czapki nie zdejmowało. Ponieważ bramy i klauzury klasztornej nie wolno było zamykać, więc stały zawsze dzień i noc otworem, dlatego jedno wchodzili po rabunek, drudzy wychodzili z łupem, a ustawiczne krzyki, wycia dzikie, jak u leśnych zgłodniałych zwierząt, napełniały powietrzem dla ucha ludzkiego nie bardzo pożądanym, a miłym dźwiękiem.

Rewizje w dzień i w noc i ciągłe przesłuchiwania, któremi mnie nagabywano były na porządku dziennym. Wezwany do przesłuchania, nie byłem nigdy pewny powrotu do swej celi, a nawet i życia. Zaraz po wejściu armii do miasta i klasztoru, po rozpatrzeniu sprawy z położenia, na drugi dzień ustanowiono komitet rewolucyjny z pieczęcią urzędową, który miał za zadanie dzielić grunta i plony rolne dworskie i klasztoru zostawiając urzędowo ½ część właścicielowi. Prywatnie jednak rabowali, a nawet wydzierali jedni drugim przemocą zabrali zasiewy i plony ze wszystkich gruntów, a nawet z części rustykalnych, nie bacząc na nędzę i głód pozostających na ich łasce i niełasce, mieszkańców miast i okolicznych wsi. A trzeba było z nimi bardzo ostrożnie i delikatnie obchodzić się, gdyż lada groźniejszy występ w obronie zrabowanego mienia, posądzali o szpiegostwo i nieprzychylność dla rządów bolszewickich i w krótkiej drodze, bez usprawiedliwienia się podsądnego, skazywali doraźnie na śmierć. Rabowanie żywego inwentarza, pod osłoną rekwizycji dla armii, było w mieście i okolicy na porządku dziennym. Liczne jęki i lamenty zrozpaczonych kobiet, dochodziły do uszu, ale bez skutku.

Pomimo wszystkiego złego, podczas tego sześciotygodniowego pobytu, pierwszy i drugi raz w klasztorze bolszewików, ofiary mszy św. i praktyki religijne odprawialiśmy, mimo ciągłych przeszkód, codziennie, regularnie, wśród cichych modłów i łez parafjan, a silnych ataków kulami armatnimi, eksplodującymi granatami i szrapnelami, ponad klasztor nasz i na nasz klasztor.

W każdą niedzielę i święto odbywała się śpiewana msza z kazaniem, podczas której śpiewał chór pieśni religijne. Procesje odbywały się zawsze tylko wewnątrz kościoła. Wszystkie z rzędu w tym roku odpusty, odbyły się spokojnie i skromnie bez żadnych gwałtów ze strony bolszewików, którzy dość często przypatrywali się uroczystościom z ciekawością ale i z ironią.

Podczas jednej mszy świętej w niedzielę, o. Jan  Czesak, zdenerwowany hukiem armat, zemdlał, musiałem za niego mszę świętą skończyć, następnie chorym się zająć. Kule ciągle biły w mury klasztorne, między bolszewikami obozującymi w klasztorze i w mieście widać było pewne przerażenie i niepewność pobytu.

Pogrzeby w tym czasie odbywały się pomimo kul ciskanych przez armię polską z aeroplanów na bolszewików.

W takich przykrych warunkach i niepewności, przeżywaliśmy dni trwogi i zdenerwowania.

Dnia 15go sierpnia 1920 roku, odbył się skromnie odpust w tutejszym klasztorze, ale przy bardzo licznym współudziale wiernych, przybyłych teraz bez przeszkody z Rosyi. Było ich przeszło czterysta z samej zagranicy, a ja i ojciec Jacek spowiadaliśmy wiernych, do godziny wpół do jedenastej w nocy.

Mimo licznego udziału wiernych w Odpuście, bezwstydni żołdacy bolszewiccy, kradli bezczelnie z zakrystji klasztornej resztki wina, plądrując ciągle po zakrystji i klasztorze.

Przybyli z zagranicy wierni, dali tem samem wielki dowód swej żywej wiary i głębokiej czci dla Najświętszej Matki Cudownej wielkimi cudami w Podkamieniu, której sława szeroko i głośno w głębi Rosyi rozchodzi się. Natomiast mieszkańcy miasta Podkamienia, szczególnie Rusini, nie tylko że nieprzychylnie odnosili się do klasztoru, ale wprost nosili się z zamiarami odebrania go Polakom. Nieliczni byli tylko Polacy, którzy odważyli się w chwili opuszczenia przez nas z konieczności klasztoru, na pozostawienie braciszka do pilnowania, rabowali zaraz po naszym wyjeździe, różne drobniejsze przedmioty, dla siebie z klasztoru. Byli jednak i tacy, którzy prawdziwie współodczuwali z klasztorem przewidziane rabunki, dlatego przechowali różne szaty liturgiczne u siebie w ukryciu, ratując tym sposobem choć pewną część ruchomości klasztornych. W okolicy, wogóle brakło wielu kapłanów, jednak ci co wyjechali, nie chcąc narażać się na niebezpieczeństwo i urąganie ze strony najeźdźców bolszewików, trzymali się poza granicą niebezpieczeństwa, gotowi w każdej chwili wracać, do stęsknionych swych parafjan.

Po trzech tygodniach pobytu bolszewików w Podkamieniu, można było poznać, że im szczęście wojenne jakoś nie służy. Przez cały przeciąg walk, widziano codziennie wojska bolszewickie, całemi masami nadciągające na pomoc wożone na podwodach aż na samą pozycję wojenną. Równocześnie te same podwody, z powrotem do Rosyi odwoziły bogate łupy, różnych drogich ruchomości, sprzętów, szat zrabowanych po naszych miastach. Np. w Złoczowie z księgarni i drukarni Zukerkandla przywieziono do klasztoru w Podkamieniu siedem podwód pełnych białego papieru. Prócz tego można było widzieć na wozach różne piękne dywany, portjery, firanki i cenne zabytki.

Było to we środę, po pierwszej mszy świętej w kościele, wróciłem smutny do klasztoru i o dziwo nie zastałem w klasztorze ani jednego sołdata bolszewickiego, gdyż jak się zaraz dowiedziałem wszyscy nagle przed chwilą wyjechali na pozycję wojenną, niedaleko do wsi Styberówki.

Miał to być ostatni atak na wyremontowanych dawnych rowach austrjackich, dobrze i silnie zachowanych - na Polaków.

Długi czas, od rana do godziny trzeciej po południu, słychać było w pobliżu silne, a liczne strzały i detonacje wszelkiego rodzaju palnej broni. Około godziny trzeciej po południu nagle strzały ucichły, z czego w pierwszej chwili można było wnioskować, że ataki Armji Polskiej zostały sparaliżowane i Polaków  pewnie ścigają lub straszna może wre walka na ostrza (atak szturmowany).

Niedługo jednak, może około godziny piątej, po południu, ujrzałem od strony Styberówki, nadciągające podwody, sądziłem więc, że wiozą rannych w boju i mają zamiar tu w klasztorze urządzić szpital polowy. Dlatego wyszedłem z braciszkiem zakonnym naprzeciw, by powracający sztab bolszewicki napowrót pozornie powitać, z przekonaniem, że łatwiej nam będzie znieść ten ponowny najazd, a klęskę wojsk polskich, gdy się niebezpieczeństwu patrzy w oczy.

Zapytywałem pojedynczych oficerów jak im się zwycięstwo powiodło, ale nie otrzymywałem odpowiedzi, a z pochmurnych ich wejrzeń, nie mogłem sobie zdać na razie żadnej sprawy.

Przybyli zajęli natychmiast cały klasztor i jadalnię, później zjechał dobrze mi już znany cały sztab generalny bolszewików. Podczas wieczerzy spostrzegłem jednak z okien korytarza, że na obszernym dziedzińcu klasztornym zwanym kwadratem stały okulbaczone konie.

Wobec tej niepewnej sytuacji, wcale już nie wychodziłem z celi. Niedługo potem dał mi znać służący klasztoru, szczerze przywiązany, a wierny nam ale głuchoniemy, na migi, że znienawidzeni i przez niego bolszewicy cofają się. Nagle wpadł do mej celi brat zakonny Longin i wyrzekł: Bolszewicy uciekają!

Z niedowierzaniem zaśmiałem się, po czasie jednak przekonałem się, że słowa brata są prawdziwe. Wkrótce patrol  wojsk polskich, jako przednie straże ze swojemi polowemi armatkami i maszynowymi karabinami, podsunęła się pod samo miasto Podkamień. Tylna patrol bolszewicka stawiła zacięty opór. Po wymianie strzałów, padło dwóch na koniach bolszewików, reszta nagle cofnęła się. Jeden z nich, na spienionym koniu z wielkim impetem wpadł do klasztoru z oznajmieniem, że Polaczki są już pod samym miastem. Cały sztab generalny znajdujący się w dużej sali jadalnej w klasztorze, a jedli sznycle z końskiego mięsa i gotowany ryż, notabene z rabunku w naszym klasztorze, w największej panice, z naszemi naczyniami kuchennemi, z których jedli , patelniami i rynkami, wybiegli na korytarz i podwórze, wsiedli w popłochu na swe konie i w jednej chwili w kierunku wschodnim, ku granicy rosyjskiej odjeżdżali, pozostawiając po sobie ślady brudów, śmiecia, fetoru, i.t.p. śladów ich pobytu w klasztorze.

Pochód cofających się wojsk bolszewickich trwał przeszło 3 godziny, a w tym czasie, pojedyńczy sołdaci bolszewiccy wpadali co chwila do klasztoru za rabunkiem, czego musiałem z narażeniem życia stanowczo bronić. W końcu zamknąłem obie furty klasztorne pocieszając się z bratem klasztornym Longinem, że przynajmniej dzisiejszej nocy po 3 tygodniach niepokoju i niebezpieczeństw będziemy mogli spokojnie odpocząć, i choć tę noc przespać. Około godziny 12tej w nocy, obudziły mnie nagle pod oknami mojej celi głosy. Zerwałem się ze snu, podchodzę do okna i słyszę głosy polskie. Uradowany, z lampka nocną, poszedłem do furty klasztornej otworzyłem ją i powitałem ze łzami radości, naszych dzielnych bohaterów polskich.

Przywitał mnie zacny pułkownik polski, prosząc o nocleg i wypoczynek w murach klasztornych dla siebie i dzielnych wojowników, a było ich z górą 3000. Uprzejmość, karność, cechowała wojsko polskie na każdym kroku. Była to dzielna armja generała Hallera, która na linji frontowej, na całym wschodnim froncie, przesunęła się najdalej swym wycinkiem na froncie Tarnopol – Brody. W obrębie murów klasztornych, było wojski wszelkiego rodzaju i broni.

Ponieważ chodziło jedynie o wyrównanie linji frontowej, dlatego armja Hallera musiała zatrzymać się przez pewien czas w klasztorze w Podkamieniu, skąd codziennie czyniono pojedyńcze wycieczki. Nasz klasztor zamienił się w istną twierdzę. Żydzi i Rusini w mieście pospuszczali z tonu i byli jacyś wylękli i nieswoi, gdyż Polacy zaraz po przybyciu, poczęli wypytywać i badać jakie było zachowanie się Rusinów i Żydów podczas pobytu bolszewików, w Podkamieniu i okolicy. Na murach klasztoru szerokich 2,5 metr. w niektórych miejscach, a obejmujących podwójnie nasz klasztor , stały karabiny maszynowe, chodziły i pilnowały patrole, badając ciągle stan położenia.

Tak upłynęło pełnych dwa tygodnie, a ciągle przychodziły nowe posiłki. Jednak linja młodych, niedoświadczonych legjonistów, została przez armję bolszewicką, pod wodzą atamana Budiennego, pomimo dzielności armji polskiej, pod Brodami przełamaną, nagłą pomocą ze strony bolszewików.

Załoga w klasztorze oświadczyła w końcu i to w wesołym nastroju, że muszą się chwilowo cofnąć, dla szanowania sił polskich, ale dali zapewnienie, że nadspodziewanie prędko wrócą. O godzinie w pół do dwunastej w nocy, zaczęto wyjeżdżać z klasztoru, trwało to do godziny 6tej rano, z wszelką ostrożnością, by to nie wpadło w oczy bolszewikom. Ze łzami w oczach pożegnałem ich, co się teraz stanie ze mną i klasztorem? Cała ta noc była w klasztorze w wielkiem naprężeniu o godzinie 6tej rano, ostatnia patrol po przeglądnęła spokojnie mury klasztoru, czy nie ma tu ukrytego jakiego żołnierza polskiego, poczem wszyscy odjechali w kierunku Pieniak.

Od godziny 12tej do 6 rano, przeglądnąłem wszystkie cele, czy Polacy nie pozostawili jakiego śladu, co mogłoby narazić albo klasztor, albo sławę oręża polskiego. O godzinie w pół do ósmej rano, a było to w niedzielę, pierwsza patrol bolszewicka, wkroczyła z hukiem ale z pewną bojaźnią do klasztoru.

Zaraz na samym wstępie, zaczęli wypytywać się powodowani nowością i ciekawością, co to za budynek, kto w nim zamieszkuje, gdzie są Polacy, a w końcu czy: majałe wodku. W końcu zaczęli swoim zwyczajem plądrować w wnętrzu klasztoru. W niespełna godzinę, przybyło trzech delegatów na koniach ze sztabu generalnego bolszewickiego, a rozpatrzywszy się po okolicy i budynku klasztornym, wleźli w końcu do mojej celi i poczęli ściągać ze mnie szczegółowy protokół, co do osób, byłej załogi klasztoru siły i dowódców wojsk polskich, w końcu o dokładnym czasie ich cofania się i o kierunku ucieczki wojska polskiego.  Na to wszystko dawałem bolszewikom wymijające odpowiedzi, z czego nie bardzo byli zadowoleni. Zapewniali mnie, że nic złego, ani mnie, ani klasztorowi nie stanie się, gdyż są dobrymi ludźmi, a nawet oddali mi do rąk sporządzone na prędce pismo, tj. akt bolszewicki, dający niejako gwarancję i zabezpieczenie generalnego sztabu bolszewickiego, ale bez pieczęci urzędowej, który miał rzekomo ręczyć za nietykalność osób klasztornych i całego majątku klasztornego, przeciw wszelkim rabunkom, napływającej armji bolszewickiej. Przekonałem się jednak, o czem z góry wiedziałem, przy doręczaniu mi tego aktu, że to pismo na nic się nie przyda. W kilka chwil o tem wszystkiem, wpada do wnętrza budynku klasztornego, silna patrol złożona z Żydów i Moskali, poczyna bezczelnie plądrować i rabować. Wyszedłem do nich i zaczynam im przedstawiać, wykazując się pismem sztabu generalnego, że pod ostra karą, zakazano plądrować i rabować w klasztorze. To ich nieco umitygowało i tym sposobem nie dopuściłem ich do wnętrza klasztornego spichlerza, gdzie mieliśmy ostatki naszych skromnych zapasów ukryte.

Musiałem odejść do kościoła celem odprawienia uroczystej mszy świętej, tj. sumy. Jak mi później, kiedy wyszedłem po nabożeństwie do klasztoru, opowiadano, że jeszcze nie stanąłem przed ołtarzem świętym do mszy, kiedy drań bolszewicka rzuciła się na spichlerz, rozbijając drzwi silnie okute i zamknięte, siekierami, skąd pozabierali nam resztki słoniny, zapałki i różne zapasy żywności, które starannie ukryliśmy z innymi potrzebnemi nam rzeczami.

Na miejscu w spichlerzu, wypijali sok malinowy, po kolei z flaszek, wydzierając jeden drugiemu przemocą, pili chciwie rosół wołowy, piwo domowej roboty klasztornej, flaszki zaś i słoje tłukli, pozostawiając po sobie tylko kupę potłuczonego szkła w spichlerzu. Cała ta zgraja ciągle między sobą walczyła w o większy zapas, wyprawiając hałasy i krzyki. Po chwili ze spichlerza wszystko doszczętnie już zrabowali rozbijając litowe skrzynie, a zabierając ze sobą bety, brzytwy, szaty i inne rzeczy. Książki w jak największym nieporządku darli i rozrzucali, kuferki zaś, a było ich tam kilka, zabierali ze sobą. Ten spichlerz był ciągłym przedmiotem każdorazowego napływu bolszewickiego napadu. Chciwa nadzieja łupu ich zawodziła. W końcu musiałem dać na drzwiach spichlerza napis po rosyjsku „Archiwum klasztorne”, co jednak bardzo mało pomogło, gdyż pomimo tego, że drzwi spichlerza naprawiliśmy i przybiliśmy kłódkę, ciągle nowe napływy band bolszewickich napadały i drzwi dla chęci zysku rozbijały.

Od strony rosyjskiej, napływały ciągle wojska bolszewickie, szczególnie od chwili, kiedy Tarnopol został zajęty. I znowu ciągłe rewizje, po kilka dziennie, indagnacje, protokoły, podejrzenia, groźby, żeśmy nie byli pewni co z nami będzie za godzinę.

Kiedy już pierwsze armje bolszewickie pociągnęły dalej na Zachód, za Złoczów, urządzili bolszewicy w klasztorze kurs naukowy dla swych rekrutów, a na naukę dzwoniono o godz. 5 popołudniu, dzwonkiem klasztornym. Odnosiłem zawsze bardzo przykre wrażenie, gdyż dźwięk tego dzwonu, swem metalicznem echem zwoływał zawsze nas, księży klasztoru, na pacierze. Już obeszło się i bez tego, aby każdy przechodzień bolszewicki o każdej porze, przechodząc obok dzwonka klasztornego przez korytarz, nie uderzył kilka razy, a dzwonek, który zawsze z jękiem niejako skargą zanosił do Wszechmogącego o pomoc dla siebie i klasztoru prosił równocześnie o karę dla gwałcicieli poświęconych Bogu przedmiotów. Głos tego naszego dzwonka, był zarówno i świadkiem tych momentów i sprawiedliwym sędzią, że i dla nich wkrótce wybije w tych murach świętego klasztoru i w naszej okolicy spodziewana ostatnia godzina.

W klasztorze ulokowali się bolszewicy w ten sposób, że porządniejesz i większe lokale klasztorne, zajął generalny sztab bolszewicki, pomieszkanie ks. Przeora zajęli telefoniści polowi, którzy w kilku dniach zamienili całe mieszkanie, ze zgrozą na wychodek. Sztab generalny wziął mnie pod eskortą i kazał wszystkie ubikacje po kolei otwierać, żołdactwo rabowało, zabierało i plądrowało, rozbijając samodzielnie zamki i drzwi pokoi.

Podczas gdy jedni rozbijali z bezczelnością na górze drzwi, oddział sanitarki, złożony z oficera, doktora, żołnierzy i obrzydliwej żydówki sanitarki, rozbijał wszystkie zamki i drzwi na dole. W ten sposób zrabowali nam resztki serwisu, naczyń klasztornych i naczynia służące do codziennego, podręcznego użycia.

W 3 skrzyniach, bogate serwisy hr. Miączyńskiego, wielkiej wartości, gablotkę w chórze hr. Miączyńskiej, wartości ówczesnej krocie tysięcy swej zawartości, bolszewicy zrabowali, rozbili i następnie jak się przekonano, w mieście Żydom za marne pieniądze, wódkę i żywność sprzedawali i mieniali.

W swoim czasie, ukryłem na zawalonym klasztorze, w rumowiskach, trzynaście flaszek mszalnego wina. Panowie oficerowie, którzy również  z żołdactwem rabowali, szablami swemi odnaleźli jakoś 2 flaszki wina i z wielką uciechą i radością, wino wypili, przekonując się co to jest, a flaszki swym zwyczajem, potłukli o cegły muru. Następnie, kiedy już niczego nie było do rabowania, poczęli panowie oficery, robić rewizje po celach, żądając wydania pieniędzy, których wielkie sumy według ich twierdzenia, a domniemania Żydów i Rusinów, klasztor nasz ma posiadać, a które rzekomo ja, ukryłem w bezpiecznem miejscu, przed najazdem bolszewickim. Stanowczo zaprzeczyłem ich twierdzeniom, opierając się na tem, że wszystko to cośmy tylko mieli, poprzednie wojska doszczętnie zrabowały i uniosły. Dlatego przeklinali swych poprzedników, zawiedzeni w pierwszej nadziei łupu. Na dobitek tego wszystkiego, zajeżdża autem do klasztoru jeden wyższy oficer bolszewików, którego poznałem, że już był dwa razy w klasztorze i bezczelnie rabował co mu tylko pod rękę wpadło i ofiarowując  mi swe usługi, że mi da jednego żołnierza do pilnowania klasztoru i kościoła, ale pod warunkiem, że mu za to wydam wino i pieniądze. Bardzo pięknie podziękowałem łaskawemu dobroczyńcy rabunków, oświadczając stanowczo, że klasztor już niczego nie posiada, do klasztoru pana starszego oficera nie wpuściłem, ale obcesowo go przegnałem i bramy klasztoru zamknąłem.

Dyrektorem i instruktorem rekrutów bolszewickich, w założonej szkole klasztoru, był Żyd obskurny, cały w negliżu, odziany w sznycel rosyjski, na głowie miał sukienny popielaty kołpak, podobny do pruskiego hełmu, z gwiazdą syonistów na czole, na znak, że to jest komunista - żyd.

Później dopiero przekonałem się, że ten pan starszy oficer, który był w czerwonej czapce i po trzykroć w jednym dniu najeżdżał klasztor i z całą bezczelnością rabował, przeprowadzając niby to rewizję za bronią i amunicją w naszym klasztorze nie miał do tego żadnego upoważnienia i prawa, a nawet na moje doniesienie i zażalenie, poszukiwano go do odpowiedzialności. W końcu, nie mogąc sobie dać rady z tem plugastwem, zmuszony byłem moralnie, z jadalni przenieść się do pralni klasztornej, gdzie również spokoju nie zaznałem, gdyż robactwo bolszewickie i tu przyszło się w nocy kwaterować. A były tu dwie zgrzybiałe staruszki, kobiety z miasta, które podjęły się w klasztorze prać nam bieliznę i gotować. Ale opatrzność Boska nas nie opuszczała, nasyłając dobrych ludzi z licznych stron, którzy słysząc o licznem zniszczeniu i brakach nawet chleba rodzinnego, nawet z głębi Rosyi pomni otrzymanych łask cudownej Matki Boskiej, przynosili nam w koszykach i serwetach jedzenie, tytoń, chleb, mąkę, jaja, owoce i.t.p. żywność a nawet i drób, za co im składałem podziękowanie, aby Bóg Wszechmogący swemi łaskami ich wspomagał.

Tym sposobem, przez trzy pełne tygodnie potrafiłem sam i z całą służbą żyć skromnie, dzieląc się pokarmem nawet z biedniejszymi i polskimi jeńcami, pomiędzy którymi, był młody ksiądz wikary ze Złoczowa podejrzany a wzięty jako zakładnik w miejsce księdza proboszcze ze Złoczowa.  Był tu także między jeńcami weterynarz ze Lwowa, sławny wiekiem człowiek, któremu bolszewicy zdarli zupełnie jego ubranie, zostawiając go tylko w bieliźnie, na pół nagiego. Jak mogłem, przebrałem go w różne składane ubranie.

Po zdobyciu Złoczowa przez bolszewików, wywieziono między innymi i tego sławnego wiekiem weterynarza ze Lwowa, w głąb Rosyi, odtąd nic już o nim nie słyszałem. Ale najpilniej, najsumienniej i do tego najdrastyczniej rabowały oddziały wojsk ukraińskich, które przeszły na stronę bolszewicką, wspaniale wyekwipowane przez Polaków, a były to oddziały armji Petlury. Ci już zabierali i rabowali bez litości ani płacze, ani jęki nie pomogły. Pod płaszczykiem i pozorami rewizji zawsze i wszędzie nawet po najbiedniejszych domach, wszystko, ze skrzyń i komór, ze stajen, uwożąc ze sobą. U nas w klasztorze, był schowany papier urzędowy notariusza, który zwęszono i doszczętnie zrabowano. Papier ten i druki, przedstawiały przedwojenną wartość 30.000 koron, dzisiaj wartość stokrotną, tylko samego papieru.

W miejscowej ochronce, chociaż poważnie zniszczonej, zamieszkał rzekomo komandir sądu polowego, do którego po ostatniej u nas w klasztorze rewizji, uciekłem się pod opiekę, prosząc o pomoc przed gwałtem rabunkowym. Ten zapewniał mnie o spokoju i nietykalności dalszych ruchomości, jednak wkrótce sam uciekając, zabrał z miejscowej ochronki wszystko co się dało, a więc ogołocił biedną ochronkę ze wszystkiego, ze sprzętów, pościeli, ubrań i prowjantów dziecinnych, a nie pomogły ani prośby, ani perswazje sąsiadów. Nieczuły na płacze, zabierał na wozy lubując się i rozkoszując pełnymi wozami. U nas w klasztorze podczas jednej z ostatnich rewizji, aresztowano brata klasztornego Longina na całą noc by wskazywał miejsca, gdzie są ukryte skarby klasztorne, lub jakie ruchome przedmioty. Tak maltretowano go groźbami przez całą noc, w końcu puszczono go dopiero o godzinie szóstej rano do klasztoru.

Ciekawy był epizod z czerwonymi ornatami klasztornymi, a zrabowano ich dwa, zabierając plusze i aksamit czerwony na czapki i czerwone spodnie (pantalony). Armja bolszewicka była po nieudanym ataku ostatnim w pełnej ucieczce, cofając się na całej linji bojowej. Nasze wojsko polskie, konnica ścigała bolszewików, miotając kulami armatnimi na gościniec wiodący do Podkamienia z Pieniak.

W tym krytycznym dla bolszewików dniu, jeden kozak bolszewicki, wiózł ze sobą na koniu zrabowane części czerwonego ornatu z naszego klasztoru. Po drodze wstępuje do krawca Żyda w Podkamieniu, by ten skroił i uszył spodnie czerwone, gdyż tamte w strzępach już były, ciesząc się z góry, że będzie miał piękne pantalony. Żyd jednak, nie chcąc zapewne źle ubranie szyć, tem więcej, że chwila była dość krytyczna, oświadczył stanowczo, że nie może szyć spodni, ale pokaże mu mieszkanie innego krawca, który mu piękne spodnie uszyje.

Zaprowadził go więc do biednego krawca Polaka, który mieszkał tuż pod samym klasztorem, w maleńkiej niskiej, a starej chatce. Obaj weszli do wnętrza chatki, a kozak, pokazując mu materję z ornatu, zażądał, by mu ten skrajał i uszył. W chatce był ten krawiec, jego żona z dzieckiem, prócz tego Żyd i kozak. Był tam również też krawiec imieniem Prus, człowiek starszy wiekiem, a do tego biedny. Kiedy ten usłyszał o co idzie, doradził swemu zięciowi , aby nie szył kozakowi pantalonów, gdyż to pochodzi z ornata klasztornego, a więc rzecz poświęcona na cele kościelne, niech wspomni, ile to mszy świętych, zostało w tym ornacie odprawionych.

Ale rozzuchwalony, a niebaczny zięć, oświadczył teściowi, że on z tego żyje, dlatego skroi i uszyje kozakowi spodnie, za dobrą zapłatą.

Wtedy teść powiedział do zięcia:

„Ty wiesz, że to jest grzech, a pamiętaj, że Bóg cię może za to ciężko pokarać.”

Niepomny tego zięć krawiec, wziął się do krajania i szycia czerwonych spodni z ornatu. Jak wyżej wspomniałem, kule armatnie prażyły gęsto cofających się w popłochu bolszewików. Nagle jeden granat pada w okno mieszkania krawca, który właśnie z zajęciem szyje już pantalony kozakowi, rozrywa ciało w kawałki na śmierć, teścia rani odłam granatu w udo nogi, żonę krawca w przedudzie nogi, dziecko w ramię, Żyda silnie w kolan, kozaka w twarz i w ramię. Krzyk i przerażenie nie do opisania. Kozak ochłonąwszy z bólu i przyszedłszy do przytomności, z jękiem chwyta na pół uszyte pantalony, skacze na przerażonego konia i ujechawszy niespełna 3 km w kierunku na W. do granicy Rosyi, pada z konia pod wpływem upływu krwi i umiera. Żyd, trafiony w nogi, mając porozrywane w strzępy kości, ginie w przeciągu 3 godzin. Żona i dziecko, po czasie wyzdrowieli. Teść krawca, imieniem Prus, którego w tym samym dniu spowiadałem i zaopatrywałem olejami świętymi, po kilku tygodniach wielkiej niemocy, wyzdrowiał, dziękuje Wszechmogącemu za uleczenie i opowiada o tem zdarzeniu wszędzie i zawsze odpustowym ludziom, mówiąc:

„Na to mnie Bóg utrzymał przy życiu i udzielił zdrowia napowrót, abym opowiadał jako naoczny świadek, jak Bóg karze wszystkich tych ludzi, którzy popełniając kradzież rzeczy poświęconych Kościołowi, lub pomagają w świętokradztwie.” Ze łzami w oczach opowiada obrazowo o nagłej, tragicznej śmierci swego zięcia krawca, o złodzieju kozaku i faktorze Żydzie, którzy wszyscy trzej w jednym czasie zginęli. Również opowiada o ranach i cierpieniach swoich, swej niewinnej córki, o swym wnuku, którzy za przestępstwo jego zięcia, również choć niewinnie ucierpieli od granatu, ponosząc przez dłuższy czas wielkie bóle i cierpienia. Tak to palec Boży ukarał przykładnie winowajców, a powinien być wieczną wskazówką dla potomności.

Kule i granaty ze strony armji polskiej, bezustannie, jak grad przelatywały ponad miasto i klasztor. Aeroplany bolszewickie, jak to orły krążyły nad klasztorem. Tych kilka ostatnich dni pobytu bolszewików w Podkamieniu, były chwilą rozpaczy i trwogi, ciągłe huki armat, płacze, lamenty, liczne ofiary wypadków, przytem nieporządek, brud, śmieci po mieście, chaos, przygnębienie mieszkańców, niemniej i bolszewików, w ogóle wielkie zamieszanie i rozdrażnienie. Wszyscy zawiedli gorące modły do Wszechmogącego, aby łaskawie raczył te straszne dnie trwogi ukrócić. Wszechmogący wysłuchał nasze szczere a gorące modlitwy, bo niedługo spełniły się nasze prośby. Armja polska była już niedaleko. Od strony wsi Palikrowy, padały bezustannie dniem i nocą kule na czem mury naszego klasztoru poważnie ucierpiały. A chociaż było to w miesiącu wrześniu, przyszło nagłe ochłodzenie, dotkliwe zimno dawało się odczuwać. Dlatego bolszewicy rąbali materyał zwieziony przez nas do klasztoru, na krokwie dachu i palili w piecach całymi dniami. Na korytarzach klasztoru panował wieczny dym i krzyki żołdactwa bolszewickiego, jedni grzali się, drudzy uwijali się z krzykiem, biegali, znosząc żywność i przygotowując do jedzenia, ciągłe wychody i przychody żołdactwa, widać było po ich obliczach i ruchach, wielkie zaniepokojenie, tym większe, że sytuacja dla nich pod Tarnopolem pogorszyła się nagle i tamtejsza armja bolszewicka rozpoczęła już na dobre odwrót.

Do klasztoru naszego, zjechała delegacja oficerów generalnego sztabu bolszewickiego, celem bezpiecznego schronienia do przenocowania. Z ich urywanych, krótkich słów, półgłosem między sobą wymawianych, mogłem zrozumieć, że pod Tarnopolem bardzo gorąco i mogą jeszcze najwyżej trzy dni tam zabawić. Cały nasz klasztor był po ostatnim pobycie armji bolszewickiej strasznie zanieczyszczony, zaśmiecony, dlatego nie kazałem go oczyszczać, najpierw, że nie miałem ludzi do tego, a po drugie, robiłem to naumyślnie, by tym sposobem, obrzydzić im pobyt w klasztorze. Sami to, przybywszy do klasztoru na nocleg odczuli, a nawet wyrazili się, że „tu wełykij fetor i nieporządek”’ na co odpowiedziałem, że to wszystko pochodzi z ich armji, która nigdy i nigdzie nie miała czystości i ładu utrzymać, obojętna na brud, fetor.

Podczas pobytu ich w naszym klasztorze, zniszczono nam bardzo piękny, starożytny stiukowy stół, mozaika w kamieniu na cementowej osadzie. Postawiono bowiem na nim samowar z kipiącą wodą na herbatę, (czaj) a w końcu bito dla zbytków kilofem w płytę.

Tych dni trzy pobytu w klasztorze i w mieście były dla nas wszystkich bardzo strasznymi, gdyż miałem to przekonanie, że gnani i pędzeni bolszewicy, będą się obecnie strasznie mścili, będą rabowali i palili, chociaż do rabowania nie było już i co. Do tego ciągle niepokoiła mnie myśl, że bolszewicy widząc ciągle i zawsze moją nieprzychylność dla nich, albo mnie jako zakładnika, albo silnie podejrzanego wywiozą, albo oddadzą mnie pod sąd doraźny, co u nich było na porządku dziennym, a bardzo wiele ofiar śmierci mają na swem sumieniu. Mimo tego wszystkiego unikałem w tych krytycznych, ostatnich dniach bolszewików, spełniając swoje obowiązki, oddając się porannym modłom do Wiekuistego, z  bolszewikami pokazywałem się tylko o tyle o ile potrzeba i dobra klasztorne tego wymagały. Byłem na wszystko najgorsze przygotowany, a wychodząc z celi, lub z klasztoru, nie byłem nigdy pewny powrotu.

Po tych trzech dniach feralnych dla klasztoru i dla nas wszystkich spostrzegłem w końcu, że niemało podwód załadowanych w jak największym nieporządku, przeróżnymi, zrabowanymi sprzętami i przedmiotami idzie przez miasto Podkamień do Rosyi - Matuszki. Za podwodami szły liczne baony bolszewickie, następnie armja i pojedyńcze oddziały wojsk bolszewickich, różnej broni. Tak więc to potężna armja bolszewicka, która nas zawsze przekonywała i straszyła, że lada dzień zdobędzie Lwów, łącząc się w linji frontowej, z armją zdążającą na stolicę Państwa Polskiego Warszawę, armja ta, pobita na głowę, cofa się obecnie z pod Warszawy i powraca w gorączkowym pośpiechu, tą samą drogą, przez te same miejscowości, w głąb Rosyi. Ze zdziwieniem jednak przyznać muszę, że wojsko bolszewickie cofało się w należytym porządku, nadspodziewanie spokojnie, nie czekając na ostatnią groźną chwilę.

W klasztorze naszym, tego ostatniego dnia pod wieczór, pozostał był jeszcze oddział radjo-telegrafu bolszewickiego, którego aparat ustawiony był na wieży naszego kościoła, oparty na żelaznem ramieniu. W niespełna kwadrans, będąc na murach klasztoru, ujrzałem żołnierza, Żyda, spieszącego z jakimś pismem, ewentualnie rozkazem naczelnej komendy bolszewickiej, do oddziału radjo-telegraficznego.

Natychmiast domyśliłem się treści tego rozkazu, który ostatnie dał polecenie, natychmiastowego zwijania tego ostatniego posterunku w naszym mieście.

Z nieopisaną radością rozkazałem temu posłańcowi, kancelarję oddziału radjo-telegraficznego. I faktycznie, w jak największym pośpiechu, uporał się oddział ten i opuścił w jak najkrótszym czasie nasze miasto, a ja przypatrywałem się ich wyjazdowi. Niedługo potem zjawiła się nagle patrol  bolszewicka, chcąc koniecznie rozbić kasę miejską oszczędności, ulokowaną dla bezpieczeństwa w klasztorze. Pewny teraz siebie o pomocy ludzi, narobiłem krzyku, opierając się stanowczo ich zamiarowi, co patrol bolszewicką zbiło z tropu i klasztor opuścili.

Zamknąłem bramy klasztoru, nadsłuchując  jednak, czy skąd jakieś bandy nie zbliżą się znowu do klasztoru, lecz Opatrzność Boska uchroniła nasz klasztor od dalszych napadów. Przez dwa dni żyliśmy w wielkiej trwodze i niepewności oczekując wojsk polskich. Obecnie byłem już swobodniejszy, lepszej myśli, mogłem rozglądać się bez przeszkody po klasztorze, oglądając wszędzie tylko straszne spustoszenia i ohydny nieporządek po pobycie bolszewików.

W niedzielę rano, właśnie Ojciec Jan Czesak odprawiał ranną mszę świętą, (któremu to bolszewicy przez wyjazdem zrabowali również i brzytwę i tabakierę) ja byłem w konfesjonale i spowiadałem wiernych. Organy milczały, gdyż nie było komu grać, a ludzie pobożnie zebrani w kościele na mszy świętej, w gorącej modlitwie odmawiali chórem Różaniec święty, czcząc Najświętszą Marję Pannę w cudownym obrazie, chociaż na ten czas ewakuowaną do Krakowa, jednak dziwnie opiekującą się, chociaż zdala, ale zawsze w swem miłosierdziu, klasztorem i miastem. W połowie mszy świętej, dano mi znać do kościoła, że właśnie pierwsze polskie patrole weszły do naszego miasta. Wyszedłem i po czasie ujrzałem trzech żołnierzy, zdobionych w orła polskiego na czapkach, których zjawienie się zwiastowało nam wyzwolenie z tej strasznej sześciotygodniowej niewoli, gdzie każdy dzień zdawał się rokiem. Ci bohaterzy, wolnym krokiem weszli do kościoła i przed wielkim ołtarzem uklęknęli do modlitwy. Obecni zebrani ludzie, na widok bohaterów polskich, wybuchnęli głośnym jękiem i płaczem, a były to łzy prawdziwe, na wspomnienie przebytego pod bolszewikami bólu, a radości, na nadzieję zwiastowanej wolności i rządów polskich.

Od tej chwili, widzieliśmy coraz więcej przybywających oddziałów żołnierzy naszych, otoczonych zawsze ciekawymi słuchaczami. Jak i czemu mogliśmy choć skromnie, ale bardzo życzliwie tak w klasztorze jak i w mieście, gościliśmy naszych strudzonych bohaterów, którym opowiadano wszystkie wydarzenia, z czasów pobytu znienawidzonych bolszewików. Dodać trzeba, że Żydostwo i Rusini, od czasu wejścia armji polskiej do miasta, trzymali się z dala, już to z bojaźni, już to z niechęci. Przy I inwazji byli Żydzi za bolszewikami (60.000 k. okupu). Przy drugiej inwazji oczekiwali Żydzi Polskiej armji, bo bolszewicy zabronili im wszelkiego rodzaju handlu.

Zaraz powstało w mieście nowe życie, ruch, wesołe śpiewy polskie, radość, co wszystko trudno opisać, tę prawdziwą pogodę umysłów, ten obecny zasłużony spokój.

Pomimo tej wesołości, od czasu do czasu, pojawiał się w nas nagły smutek i obawa przed myślą, czy mogą jeszcze bolszewicy powrócić, (co wszystko było tylko w ręku Boga).

To co się przez ten czas przeszło i przeżyło, nie zapomni się do śmierci, jednak nie zaszkodzi, ażeby i inni, a może choćby i więcej ciekawi, zrozumieli, czem jest niewola, a czem wolność, czem miła i droga nam Ojczyzna, w otoczeniu swoich, a czem byłaby ta sama nasza droga ziemia oddana w ręce nieprzyjaciela, czem jest święty pokój, tak drogo krwią okupiony i jak powinniśmy z dobrodziejstwa pokoju i wolności korzystać mądrze, ale nie zamącać go niegodziwym podziałem na różne partje, frakcje, lecz powinniśmy mieć dobro całej Ojczyzny, nie przenosząc nad nią własnych naszych prywat i ambicji, co jest niestety u nas na porządku dziennym.

Daliśmy przecież najlepszy dowód, że przy Bożej pomocy, nas nie może nawet przemocą, groźny nam nieprzyjaciel rozbić z zewnątrz. Oby nas w niewolę nieprzyjaciół, a mamy ich wewnątrz i zewnątrz bardzo wielu, nie oddała nasza wewnętrzna, samowolna rozterka.

 

O. Angelik Matula

Dominikanin

 

Tyśmienica lipiec 1922


Poleć ten artykuł
Podziel się z innymi: Delicious Facebook Google Live Reddit StumbleUpon Tweet This Yahoo
URL:
BBcode:
HTML:
Facebook - Lubię To:


Komentarze

#1 | Marcin Niewalda dnia luty 05 2021 11:49:07
Czy można prosić o źródło tego tekstu?
#2 | harry dnia luty 05 2021 14:08:16
#3 | Marcin Niewalda dnia luty 05 2021 14:30:20
W 3 skrzyniach, bogate serwisy hr. Miączyńskiego, wielkiej wartości, gablotkę w chórze hr. Miączyńskiej, wartości ówczesnej krocie tysięcy swej zawartości, bolszewicy zrabowali, rozbili i następnie jak się przekonano, w mieście Żydom za marne pieniądze, wódkę i żywność sprzedawali i mieniali.


Z tego wynika, że te rzeczy nie znikły wówczas, ale trafiły na handel. Możliwe jest więc, że znaczna ich część przetrwała i do dzisiaj znajduje się w jakiś rodzinach, nawet na całym świecie, nie informując o swoim pochodzeniu.
#4 | Marcin Niewalda dnia luty 05 2021 14:40:14
@harry
https://zascianek...atula-o-p/

problem w tym że ten serwis powołuje się na źródło podkamien.pl
#5 | harry dnia luty 05 2021 17:20:07
Rzeczywiście, nie zauważyłem. Przepraszam- pozostaje poczekać na odpowiedź Krystiana.
#6 | krystian dnia luty 06 2021 10:02:22
Już odpowiadam - otóż dawno, dawno temu przeglądałem mikrofilmy z księgami metrykalnymi z Podkamienia w poszukiwaniu śladów przodków i wśród licznych zapisów znalazł się jakimś cudem zapis wspomnień jednego z zakonników z okresu wojny polsko-bolszewickiej. Byłem tym zaskoczony, bo się czegoś takiego nie spodziewałem. Zrobiłem zdjęcia, a w domu po prostu ze zdjęć przepisałem.
#7 | krystian dnia wrzesień 11 2022 13:24:57
Po ponad 10 latach udało mi się dotrzeć do kopii tekstu i uzupełnić brakujące słowa, których w 2012 nie byłem w stanie odczytać ze zdjęć.

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Świetne! Świetne! 100% [2 głosy]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [0 głosów]
Dobre Dobre 0% [0 głosów]
Średnie Średnie 0% [0 głosów]
Słabe Słabe 0% [0 głosów]
Wygenerowano w sekund: 0.15
13,457,523 unikalne wizyty