Logowanie
Nawigacja
Aktualnie online
Ostatnio Widziani
| ||
| ||
| ||
| ||
|
Statystyki
Artykułów: 379
Newsów: 253
Komentarzy: 1437
Postów na forum: 899
Użytkowników: 616
Shoutbox
..?page_id=9
pl będę zamieszczał genealogie rodów z Podkamienia, (dostęp dla grupy "Genealogia". Aby przynależeć należy wyrazić taka chęć
Ankieta
Pamiętaj - Ty też możesz pomóc!!
Wypełnij i wyślij ankietę dot. pomordowanych.
ANKIETA
Stowarzyszenie
A czy Ty zapisałeś/-aś się już do Stowarzyszenia Kresowego Podkamień?
DEKLARACJA
Ankieta
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 05/07/2021 13:23
Archiwum ankiet
Identyfikacja
Genealogia
Księgi metrykalne
I Kataster
II Kataster
Ostatnie komentarze
Pochowana został...
(*) R. I. P.
Pani Bronisława ...
Poprawiłem błę...
Poprawna nazwa to...
Artykuły
Czyli w 2027 roku...
Po ponad 10 latac...
Faktycznie - popr...
07.06.1921 Telega...
07.06.1921 Telega...
Galeria
Wspomniane materi...
Dzień dobry. Dz...
Dzień dobry. To...
Syn Władysława ...
Siódmy od prawej...
Galeria2
Dziękuję. Zdję...
Dziękuję. Zdję...
To jest zdjęcie ...
To jest zdjęcie ...
To jest Stanisła...
Dodatkowe strony
[url]https://yout...
Teresa Liptak z d...
TRZEBA KRZYCZEC,N...
Nacjonalistyczne ...
President Coolidg...
Top komentatorzy
krystian | 404 |
harry | 321 |
swietojanski | 125 |
Ostatnie zdjęcia
Genowefa Pawluk (z. ...
Genowefa Pawluk (z d...
Jan Pawluk z żoną
Michał Świętojań...
Górnicka (z d. Świ...
Władysław Święto...
Iłowski Ryszard
Baczewicz Stanisław
Newsletter
Warto tam zajrzeć
Nawigacja
Mord w Palikrowach - wspomnienia Kazimierza Wilczyńskiego
Pana Kazimierza Wilczyńskiego poznałem zupełnie przypadkowo latem 2008 roku na grzybach. Na leśnym parkingu w Radyni w powiecie głubczyckim, podczas odpoczynku, opowiedział mi o masakrze w Palikrowach. Historia życia tego siwiutkiego mężczyzny jest świadectwem okrucieństwa jakiego doznał na Kresach i zwyczajnej, ludzkiej chęci przeżycia. Po roku spotkałem się z nim po raz kolejny i spisałem wspomnienia, które do dzisiaj budzą we mnie przerażenie.
Kazimierz Wilczyński urodził się w Palikrowach w powiecie brodzkim 6 kwietnia 1927 roku. Jego rodzina mieszkała w domu dwurodzinnym krytym słomą. Obok domu stały stajnia i stodoła. Za domem rozciągał się 1 ha ogrodu i sadu. „Po wyjeździe wujka Józefa Michera do Argentyny dostaliśmy jeszcze dodatkowo 0,5 ha sadu”. Rodzice Wilczyńskiego uprawiali ziemię i zajmowali się ogrodnictwem. Zbiory zboża, ziemniaków, warzyw i owoców musiały wystarczyć na cały rok, aby wyżywić rodzinę. Ojciec Kazimierza – Michał hodował konia, który u bogatego gospodarza (nazywali go Chładki) chodził w kieracie - „zimą dzieci miały karuzelę za darmo”. Za wykonaną pracę dostawał pszenicę w workach, którą przechowywał w stodole. Wilczyński miał czterech braci (Michała, Józefa, Janka i Tadeusza), dwie siostry (Stanisławę i Rozalię) i kilku kuzynów. Matka jego Wiktoria, ciężko pracowała na polu, zajmowała się domem i wychowaniem dzieci.
We wsi była cerkiew, katolicka kapliczka, szkoła, TSL (Towarzystwo Szkoły Ludowej) i dwa sklepy spożywcze. Większość narodowościową stanowili Polacy, którzy często rozmawiali po ukraińsku. Palikrowy liczyły łącznie 220 numerów z czego 50-60 była Ukraińska. Miejscowość były mała, a domy były kryte przeważnie słomą. „Bogaci byli tylko ci, którzy dorobili się majątku we Francji lub cudem udało się im wyjechać do Ameryki. Pieniądze wysyłali rodzinie, która szybko popadała w wielkopańskie maniery”.
W Palikrowach mieszkało dwóch Żydów, którzy byli bogatsi od innych. Zajmowali się tradycyjnie handlem. Ojciec Wilczyńskiego przyjaźnił się z jednym z nich. „Jak Żyd coś potrzebował to ojciec mu pomagał. Woził towar końmi do Podkamienia, naprawiał sprzęt, młócił. Żyd płacił pieniędzmi albo dawał cukier. Ja też do niego chodziłem, kręciłem sieczkarnią za co dostawałem kromkę chleba posypaną cukrem”.
We wsi była szkoła, w której uczyli nauczyciele polscy i ukraińscy. Była to szkoła pięcioklasowa, szóstą klasę uczniowie kończyli w pobliskim folwarku, a siódmą w Podkamieniu. „Rano pędziłem krowy na łąkę pod las, a do szkoły szedłem na ósmą”. Dyrektorem szkoły był niejaki Pludra, który był surowym nauczycielem i uczył matematyki. Chodził lekko przygarbiony. Wilczyński nie raz oberwał od niego za to, że nie mówił po polsku. „Podczas zabawy ze swoim kuzynem rozmawiałem po ukraińsku. Podszedł do mnie dyrektor i kazał mi przyjść na drugi dzień do swojego gabinetu. Tak mnie zlał linijką po d…, że bałem się w domu o tym powiedzieć, bo bym drugi raz od starego oberwał”. W tej samej szkole języka polskiego uczyła pani Michalska, a ukraińskiego pan Mazurkiewicz. „Dyrektor Pludra był prawdziwym patriotą. Był bardzo zdolny, pięknie grał na skrzypcach i chętnie uczył gry swoich sąsiadów”.
Największą atrakcją dla młodzieży były organizowane w soboty i niedziele zabawy taneczne. Organizacją imprez zajmował się Pludra. Zabawy odbywały się w budynku TSL. Na sali było radio obsługiwane na płaskie baterie. Brat matki - Józef Micher miał swoją orkiestrę i przygrywał nieraz młodzieży do tańca.
Wilczyńscy mieszkali blisko cerkwi. Na samym środku wsi stała katolicka kapliczka, którą opiekowały się kobiety i mężczyźni. Wszyscy mieszkańcy Palikrowów żyli zgodnie. Chodzili do cerkwi na uroczystości religijne i odwiedzali się codziennie. Dzieci bawiły się przy TSL obok cmentarza oraz grały w piłkę nożną i siatkówkę na boisku oddalonym o 300 metrów od szkoły.
O wybuchu wojny Wilczyński dowiedział się wracając wraz z ojcem z pola. „Sołtys krzyczał, że jest wojna. Przyniósł ojcu nakaz mobilizacji. Wszyscy musieli się stawić w pełnym rynsztunku w Podkamieniu i Brodach”.
We wrześni 1939 r. za jego domem obok cmentarza, stacjonowali żołnierze polscy uciekający do Rumunii. Była to grupa zaopatrzeniowa, wieźli na wozach żywność i ubrania. Mieli kuchnię polową i spali w stodole, a oficerowie w domach. Brat matki Kazimierz Micher był wysokim urzędnikiem najpierw w Przemyślanach (tam mieszkał), a następnie w samym Lwowie. Miał swojego kierowcę i jeździł czarnym samochodem. „Wujek uciekał razem z wojskiem przed Niemcami i Ruskimi. Zawsze powtarzał, że Ruscy byli jeszcze gorsi jak Niemcy. Zostawił polskie złotówki, które rodzina zakopała w stodole”.
W czasie okupacji sowieckiej Wilczyński widział jak czerwonoarmiści pędzili do lasu wozy z zaprzężonymi końmi, na których były skrzynki z amunicją. Żołnierze maskowali starannie gałęziami kilka jadących samochodów. „Mnie pasącego krowy chcieli wygonić do matki więc zakradłem się i widziałem jak ładowali trotyl, amunicję w skrzyniach, CKM i bardzo dużo worków z suchym chlebem. Miało to być stanowisko ogniowe kontrolujące drogę do Brodów. Po godzinie żołnierzy już nie było. Poleciałem do matki po wóz, ale przyszła druga tura Ruskich. Rano wszyscy uciekli. Pozostały jedynie puste skrzynie, wiadra, szmaty i bardzo dużo sucharów”.
Wielu Polaków musiało ukrywać się w lesie przed represjami. Między innymi stryj Wilczyńskiego najpierw chował się po lasach, a później mieszkał u nich przez dwa tygodnie. Dodatkowo grasujące bandy ukraińskie rozbrajały Polaków i rabowały polskie zagrody. Napadali też na żydowskie sklepy. „Jedną grupę tworzyła niewielka banda Orłowskiego. Wszyscy wpadli w zasadzkę. We wsi był jeden donosiciel, podhalańczyk Baczewicz Michał, który informował „czerwonych” co się dzieje. 500 m za wsią żołnierze złapali członków bandy. Było wśród nich 2 mężczyzn – jeden o pseudonimie „Polny”, oraz dwie kobiety. Kochanka jednego z mężczyzn mieszkała niedaleko naszego domu. Ruscy jej dom spalili, bo Orłowscy chowali w nim swoje rzeczy, a ją zabrali do Złoczowa, gdzie urodziła dziecko. Z płonącego domu wyskakiwali ludzie, których „czerwoni” od razu zabijali. Po jakimś czasie Ukraińcy w odwecie zabili Baczewicza, jego matkę, ojca i bratową, a dom wraz z bydłem spalili. Inną grupę tworzyła banda Jurczenki. W jej skład wchodzili: bracia Józek i Tomasz Jurczenko, ich siostra oraz Samardak Edmund i Józef. Jeden z nich – Tomasz zabił Jana Sokiła (pseudonim Woroczok) oraz komendanta miejscowej policji”.
Po wybuchu wojny niemiecko – sowieckiej sytuacja we wsi uległa zmianie. Ukraińcy powołali miejscowy oddział policji. Chodzili z bronią po okolicy czekając na wejście Niemców do wioski. „Rano jak poszedłem pasać krowy zobaczyłem w przerażeniu Niemców. Przejeżdżali przez Palikrowy. Ku mojemu zdziwieniu dali mi konserwy i ryby. Jak odjechali zostały po nich ubrania i inne rzeczy”. Wilczyński pamięta również zdarzenie, w którym przez własną głupotę nieomal nie przypłacił to życiem. „Wraz z kolegami bawiliśmy się na ulicy, gdy nadjechał niemiecki garbus. Siadłem na błotnik i się woziłem. Niemcy śmiali się zza szyby i pokazywali mnie palcami. Woziłem się dosyć długo, aż upadłem i straciłem przytomność. Później okazało się, że się zaczadziłem spalinami z samochodu i ledwo mnie odratowali”. Był to okres, w którym niemieckie dywizje szybko posuwały się w głąb ZSRR, odnosząc na frontach zwycięstwa i biorąc do niewoli bardzo dużą liczbę jeńców. „Starsi mi opowiedzieli, że przez wieś przejeżdżał niemiecki konwój pędzący Ruskich do Tarnopola. „Czerwoni” tak uciekali, że porzucali wszystko. Na boisku za wioską zostawili duże działa ciągnięte przez belgijskie konie (rasa wykorzystywana do ciężkiego transportu)”.
Czasem dochodziło również do walk pomiędzy Niemcami i Ukraińcami. W Palikrowach kościelny Mrodzewicz posyłał swego syna – Piotra do szkoły w Podkamieniu (nazywali go student). Był od Kazimierza Wilczyńskiego starszy o 5 lat. „Jak Niemcy szukali band po lasach i po chałupach, to kościelny wysyłał swego syna, żeby wskazywał miejsca ich ukrycia. Tak też się stało z Jurczenkami. Przyjechał kilkuosobowy patrol, chciał złapać starego Jurczenkę i zabrać mu zboże. Ten wyskoczył z domu i puścił serię swym 15-strzałowym automatem zabijając jednego Niemca. Reszta w popłochu uciekła. Patrol dał znać o zajściu do Podkamienia. Po 2 godzinach przyjechali samochodami, obstawili drogi i zrobili obławę. Złapali starego Jurczenkę wraz z żoną i córką. Wszystkich wywieźli do lagru. Dom, stodołę i stajnię spalili, a dach, który był z blachy aż się skręcił z gorąca – taka była temperatura. Wiatr wszystko wyrywał na pobliskie domy i ludzie się bali”.
Wigilia 1943 r. była dla mieszkańców bardzo smutna. Ukraińcy zamiast kolęd śpiewali „Wsze ne umerła Ukraina i sława jej, a my Polacy siedzieliśmy ze strachu cicho”.
Sytuacja we wsi była bardzo napięta. Coraz częściej dochodziło do ataków nacjonalistów ukraińskich na bezbronną ludność okolicznych wsi. „Ojciec już wcześniej zrobił w stodole dziurę (w miejscu nazywanym zapole lub sąsiek), a następnie przekopał tunel aż do murów cmentarza pod lipami. Wykop starannie zamaskował na wypadek spalenia stodoły”.
W niedzielę 12 marca 1944 r. rano rozpoczęła się obława esesmanów ubranych w białe maskownice nakładane na mundury. „Pytam jednego z sąsiadów, co się dzieje, a on – banderowcy robią łapankę”. W pierwszej kolejności napadli 2 domy na Kolonach oddalonych o 500 m od Palikrowów. „Jeden z Ukraińców chodził tam do swojej dziewczyny. Nic nie pomogło. Starego, starą, babkę i trzy córki zabili, jedną osobę wrzucili do studni, a zabudowania puścili z dymem. Mojego kolegę, prawdziwego Polaka - Piotra Bieguszewskiego męczyli i chcieli go zmusić, by wydał nazwiska dowodzących obroną wsi. Wycieli mu orła na piersiach, potem obcięli uszy i język. Na koniec zawleczono go do stodoły Dajczaków i tam go spalono. Nim jednak go okaleczono i spalono wołał – Ukrainy tu nie było i nie będzie. Polska była Polska będzie. Pracował w sklepie, był krawcem i należał do TSL”.
W Palikrowach ludzie uciekali pomiędzy płonącymi domami i chowali się gdzie mogli. Kilka osób uratowało się dzięki robionym wykopom w szopach i stajniach. Inni próbując uciekać do lasu, byli na miejscu rozstrzeliwani. Kolega Wilczyńskiego - Bronek Jurczenko schował się na cmentarzu. „Część rodziny z matką uciekła z domu i schowała się wraz z 12 osobami u sąsiada w piwniczce pod drewutnią. Ja schowałem się za drewutnią obok leżących bron. Widzieliśmy, jak na podwórze weszło 10-12 banderowców. Między nimi był kolega mojego ojca – Pasieka. Dzięki niemu mój ojciec mógł się schować w szopie, a resztę banderowcy zabrali za wieś. Większość palikrowian została złapana i wywleczona na pobliską łąkę, gdzie pododdział ukraiński SS „Galizien” przygotował do strzału karabiny maszynowe. Najpierw dokonano przeglądu dokumentów. Następnie: Janka Kobiakowska, Maryna Dyszluk, Ukrainiec Kutniak i kilka innych Ukrainek podczas selekcji wskazywało, kto jest Polakiem i miał przejść na bok. Następnie Ukraińców wypuszczono, a Polaków rozstrzelano. Rannych dobijano pojedynczymi strzałami z pistoletu”.
W tym dniu Wilczyńskim zabili 3 osoby w rodzinie. „Mój kuzyn – Franek Piątkowski, który miał 12 lat wpadł do zimnej rzeki i schował się pod wikliny. Opowiadał, że widział jak banderowcy mordowali, okradali zwłoki, a tych, którzy jeszcze dychali dobijali. Dopiero wieczorem, zmarznięty i pół przytomny doczołgał się do stodoły Tereszków. Po jakimś czasie ludzie znaleźli go i się nim zaopiekowali”.
Widok płonących domów był przerażający. Kazimierz Wilczyński wspomina: „domy paliły się, a Ukraińcy ładowali wszystko co było przydatne na wozy. Najszybciej paliły się zachaty (ocieplenie domu robione najczęściej ze słomy i liści). 200 m za cerkwią paliło się mnóstwo domów. Potem trąbka i odwrót. Kupę sań pociągnęli w kierunku Brodów”.
Rano spotkał swojego kolegę Edka ps. „Fedio”, który schował się w rogu piwnicy w ziemniakach wraz z synem gospodarza nazwiskiem Kubernyk i opowiedział mu co widział. „Za budynkiem TSL, przy rzece było mnóstwo rozebranych zwłok. Tyłki gołe, boso, aż strach patrzeć. Z ukrycia zaczęli wyłazić przestraszeni ludzie. Szukali swoich bliskich. Wszyscy lamentowali. W rozpaczy zbierali szmaty, aby okryć pomordowanych. Zmasakrowane ciała bliskich ładowali na wozy i wywozili na cmentarz”.
12 marca 1944 roku wymordowano z zimną krwią ponad 360 osób. Obecnie w miejscu ich męczeńskiej śmierci stoi pomnik.
Po wycofaniu się Niemców z powiatu brodzkiego w lutym 1945 r., Armia Czerwona przeszukiwała domy szukając Ukraińców, którzy kolaborowali z faszystami. Pierwsze oddziały, które pojawiły się w Palikrowach siały strach wśród ludności cywilnej. Przyjechały samochody, a wojsko zaczęło okradać domy i zabierać konie. Kazimierz Wilczyński schował się na dzwonnicy, inni po szopach i stodołach. Około 10-12 rodzin mieszkających w lesie przyszło z powrotem do wsi do swoich rodzin. Jego ojca złapał jeden z żołnierzy i zaprowadził do dowódcy na przesłuchanie. „U tiebia są bandery ili germańscy – pytali. Ojciec odpowiedział, że nie, bo to oni nas mordowali i nikt nie będzie bandytów chronił”. Tych, którzy donosili, żołnierze zabierali na przesłuchanie, a następnie ustawiali w kolumnie marszowej i pod eskortą prowadzili do więzienia. Wielu z nich rozstrzelano. Niektórzy trafiali do obozów pracy na Syberii.
Kazimierz Wilczyński był wraz ze swoim kolegą nazwiskiem Lis w Istriebitielnych Bataljonach. „Zebrali chyba ze 100 chłopa w budynku TSL. Potem przyszedł jakiś Ruski mądrala i rozdzielał nas na tych, którzy są Polakami i Ukraińcami. 25 Polakom kazał pójść na scenę, a reszta (ok. 70-80 osób) miała czekać pod sceną. Po selekcji wyprowadzili nas na śnieg i kazali się ustawić w kolumnie marszowej. Ukraińców Ruscy popędzili do Lwowa na roboty, a nas do Brodów do Istriebitielnych Batalionów. Szliśmy wszyscy pod bronią. Przed nami jechała taczanka (dwuosiowy pojazd konny, uzbrojony w ciężki karabin maszynowy) z wycelowanym karabinem”. Kazimierz Wilczyński brał kilkakrotnie udział w akcjach nadzorowanych przez NKWD. W Istriebitielnych Bataljonach był prawie dwa lata, aż do czasu wysiedlenia na Ziemie Odzyskane.
W 1946 r. rodzina Wilczyńskich została przetransportowana na Zachód. „Po załadowaniu na wóz niezbędnych rzeczy pojechaliśmy do Brodów. Tam wszystko przeładowaliśmy do pociągu, który jechał przez Medykę, Katowice, Kluczbork, Zieloną Górę do Kożuchowa pod Nową Solą. W Kożuchowie ojciec pana Kazimierza dowiedział się, że w Głubczycach koło Koźla są jeszcze wolne domy do zasiedlenia i pojechał sprawdzić wszystko na miejscu. Wraz z 3-4 innymi rodzinami cały swój dobytek rodzina przeładowała do pociągu z wagonami pulmanowskimi (długie, kryte z dostępem do każdego przedziału). Podróżowali 2 tygodnie, aż w końcu zatrzymali się na ekspedycji towarowej w Głubczycach, gdzie już czekał na nich ojciec, który do pomocy dostał Niemca z wozem drabiniastym. „Wszyscy przesiedleńcy byli głodni, brudni i zawszawieni”. Po załadowaniu dobytku na wóz rodzina Wilczyńskich zamieszkała początkowo w Bernacicach w jednym domu z Niemcami, a następnie w Głubczycach. „Miasto były spalone i w gruzach (zwłaszcza centrum). Było już otwartych kilka sklepów. Jeździłem czasami do Głubczyc poskładanym rowerem”. W Bernacicach mieszkali z Niemcami (2 chłopaków, ich matka oraz dziadkowie), którzy trzymali 3 krowy i 1 konia. „Panie co tam się działo, wszyscy we wsi bimber pędzili, a Niemkę ciągle Polacy gwałcili”.
Wilczyński nie chciał pracować na polu. Chciał pójść do wojska. Przed wyjazdem zabrał ze sobą metryki z Podkamienia. W 1949 roku poszedł do wojska i służył 3 lata. Najpierw w Szczecinku w jednostce saperskiej, a następnie w Pile (był dowódcą oddziału pracującego przy kafarze). Ożenił się ze Stanisławą Romańczuk. W Głubczycach pracował na farbiarni w Zakładach Dziewiarskich „Unia” jako mistrz dyplomowany. Od 1982 r. jest na rencie. Do głubczyckiego oddziału ZBOWiD wstąpił pod koniec lat 70. Obecnie schorowany mieszka w Domu Pomocy w Prudniku.
Składam serdeczne podziękowania
Kazimierzowi Wilczyńskiemu z Głubczyc
za udzielenie mi wywiadu
Arkadiusz Szymczyna
Od redakcji: rozmawialiśmy z autorem tego artykułu w maju 2014 r. i dowiedzieliśmy się , że bohater tych wspomnień niestety już nie żyje.
Źródło:http://kresy.info.pl/menu-serwisu/historia/961-wilczyski-kazimierz--mord-w-palikrowach
Poleć ten artykuł | |
Podziel się z innymi: | |
URL: | |
BBcode: | |
HTML: | |
Facebook - Lubię To: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.