Logowanie
Nawigacja
Aktualnie online
Ostatnio Widziani
| ||
| ||
| ||
| ||
|
Statystyki
Artykułów: 379
Newsów: 253
Komentarzy: 1437
Postów na forum: 899
Użytkowników: 616
Shoutbox
..?page_id=9
pl będę zamieszczał genealogie rodów z Podkamienia, (dostęp dla grupy "Genealogia". Aby przynależeć należy wyrazić taka chęć
Ankieta
Pamiętaj - Ty też możesz pomóc!!
Wypełnij i wyślij ankietę dot. pomordowanych.
ANKIETA
Stowarzyszenie
A czy Ty zapisałeś/-aś się już do Stowarzyszenia Kresowego Podkamień?
DEKLARACJA
Ankieta
Musisz zalogować się, aby móc zagłosować.
Rozpoczęto: 05/07/2021 13:23
Archiwum ankiet
Identyfikacja
Genealogia
Księgi metrykalne
I Kataster
II Kataster
Ostatnie komentarze
Pochowana został...
(*) R. I. P.
Pani Bronisława ...
Poprawiłem błę...
Poprawna nazwa to...
Artykuły
Czyli w 2027 roku...
Po ponad 10 latac...
Faktycznie - popr...
07.06.1921 Telega...
07.06.1921 Telega...
Galeria
Wspomniane materi...
Dzień dobry. Dz...
Dzień dobry. To...
Syn Władysława ...
Siódmy od prawej...
Galeria2
Dziękuję. Zdję...
Dziękuję. Zdję...
To jest zdjęcie ...
To jest zdjęcie ...
To jest Stanisła...
Dodatkowe strony
[url]https://yout...
Teresa Liptak z d...
TRZEBA KRZYCZEC,N...
Nacjonalistyczne ...
President Coolidg...
Top komentatorzy
krystian | 404 |
harry | 321 |
swietojanski | 125 |
Ostatnie zdjęcia
Genowefa Pawluk (z. ...
Genowefa Pawluk (z d...
Jan Pawluk z żoną
Michał Świętojań...
Górnicka (z d. Świ...
Władysław Święto...
Iłowski Ryszard
Baczewicz Stanisław
Newsletter
Warto tam zajrzeć
Nawigacja
Wspomnienia Marii Musiałowskiej z domu Bareckiej
Wspomnienia Marii Musiałowskiej z domu Bareckiej
Rodzina Bareckich mieszkała przed wojną na Podolu we wsi Jaśniszcze koło Podkamienia, w powiecie Brody, woj. tarnopolskie. Okres wojny to dla mieszkańców Kresów najpierw okupacja radziecka, potem niemiecka, a dla Polaków na Kresach południowo-wschodnich, w tym na Podolu, dodatkowo śmiertelne zagrożenie ze strony band, UPA mordujących w barbarzyński sposób Polaków. Gdy pod koniec wojny pojawiła się szansa na ratowanie życia poprzez wyjazd na zachód, rodzina Bareckich, tak jak większość polskich rodzin, skorzystała z tej szansy.
W marcu 1945 roku ruszyła fala emigracji do Polski. Pierwsze grupy Polaków wyjeżdżały właśnie w rzeszowskie i w okolice Zamościa, pozostawiając opuszczone domy. W jednym z nich, po rodzinie Niedźwieckich, zamieszkaliśmy. Tu dało się żyć, gdyż dom był duży, ze stajnią i oborą. Mieszkaliśmy w nim do początku maja 1945 roku, wtedy otrzymaliśmy kartę ewakuacyjną. Często chodziliśmy z mamą w Podkamieniu do klasztoru, w którym w dniu 12 marca 1945 roku banderowcy dokonali rzezi ukrywających się tam Polaków. Pierwsza wizyta wywarła na mnie wstrząsające wrażenie. Jeszcze kilka miesięcy po masakrze widoczne były ślady krwi na ścianach i posadzkach. Byłam młodą, piętnastoletnią dziewczyną, ale cały czas miałam świadomość ogromu tragedii, jaka się tu rozegrała, ogromu zbrodni, jakiej dopuścili się banderowcy na niczemu niewinnych ludziach... Obraz i ślady tych zbrodni do dzisiaj mam przed oczyma. W karcie ewakuacyjnej dostaliśmy zgodę wyjazdu na zachód w dniu 10 maja 1945 roku. 9 maja załadowaliśmy na furmankę nasz dobytek i wyruszyliśmy na stację kolejową w Brodach. Była wtedy piękna, słoneczna pogoda.
Rosjanie wiwatują na cześć zwycięstwa. Koniec wojny! Do stacji kolejowej w Brodach dotarliśmy już pod wieczór. Na rampie kolejowej wyładowaliśmy cały nasz dobytek: worki ze zbożem, ziemniakami, mąką. Koczowaliśmy i spaliśmy na tych workach pod gołym niebem, czekając na podstawienie pociągu, który miał nas wywieźć z dala od tego koszmaru.
13 maja 1945 roku podstawiono pociąg składający się z wagonów do przewożenia bydła. Do każdego wagonu ładowano po kilkanaście rodzin. Konie, krowy, jechały w innym, wydzielonym specjalnie dla bydła wagonie. Do naszego wagonu załadowano 17 rodzin. Mama jechała w wagonie z bydłem, gdyż nasza krowa była cielna i właśnie podczas transportu ocieliła się. Dłuższe postoje wykorzystywano na ugotowanie strawy, ustawiając prowizoryczne kuchnie. Ponadto na stacjach, na których zatrzymywał się pociąg, dostawaliśmy od Państwowego Urzędu Repatriacyjnego gorącą, czarną kawę i chleb. Dało się przeżyć.
Transport nasz jechał przez dwa tygodnie. Trasa wiodła przez nieprzychylny nam Lwów, a potem Przemyśl, Jarosław, Katowice, Poznań, Rawicz, Wińsko do Wołowa, który okazał się naszym punktem docelowym. W tym dniu, 24 maja 1945 roku, była wielka ulewa, a my musieliśmy wyładować nasze worki na niezabezpieczony teren. Rodziny Bareckich i Zacharków uciekały z Podola wieloma transportami. Punktami docelowymi tych transportów były różne tereny Polski. Część rodziny osiadła w okolicy Głubczyc, inna w okolicach Wąbrzeźna na Pomorzu, a jeszcze inna w okolicach Głogowa. Tak to ta wojenna zawierucha porozrzucała po całej Polsce rodziny, mieszkające dotychczas w jednej wsi - Jaśniszcze i jej najbliższej okolicy.
Po opuszczeniu transportu mama z ciocią udały się do pobliskiej wioski, gdzie, jak się okazało, stacjonował sztab rosyjskiej jednostki wojskowej. Na prośbę kobiet Rosjanie przyjechali furmankami na wołowską bocznicę kolejową i przewieźli nas do Piotroniowic. Tam zamieszkaliśmy w dużym, pięciorodzinnvm domu. Największym mankamentem była jedna kuchnia, z której musiały korzystać jednocześnie cztery rodziny. Dlatego też każda z nich postawiła .sobie prowizoryczny piec na podwórzu i jakoś sobie radziliśmy z tym problemem.
Mieszkaliśmy w Piotroniowicach, a tato był w wojsku w okolicach Kołobrzegu, wcześniej tam walczył. Jedyny kontakt z nim to poczta polowa. Po pewnym czasie mama wybrała się do starostwa w Wołowie, aby otrzymać przepustkę umożliwiającą spotkanie z mężem w jego jednostce. Gdy wracała do domu, usłyszała stukot furmanki, kiedy się obejrzała, zobaczyła siedzącego obok woźnicy żołnierza. To był nasz tato, który jechał do domu na przepustkę. Radości było co niemiara!
We wrześniu 1945 roku zaczęłam chodzić do szkoły w Wołowie. Byłam już dużą panną, miałam przecież piętnaście lat i bardzo się bałam, że w piątej klasie będę taką "przerośniętą" pannicą. Ale nie było tak źle, bo był to czas powojenny i większość dzieci taka była. Po krótkim pobycie w piątej klasie, nauczyciel przesunął nas, mnie i moją koleżankę, do klasy szóstej.
Po około dwóch tygodniach nauki uznał, że ze względu na naszą wiedzę powinnyśmy pójść do gimnazjum. Mieściło się ono w Wołowie niedaleko poczty i było to Prywatne Gimnazjum Towarzystwa Oświaty. Musiałyśmy przejść egzamin wstępny. Z matematyki poszło bardzo gładko. Za to z języka polskiego było bardzo trudne dyktando, którego fragment pamiętam do dzisiaj.
Jak Pomorze nie pomoże,
To pomoże może morze,
A jak morze nie pomoże,
To pomoże może Bóg.
Pierwszą i drugą klasę skończyłam w Wołowie. Jesienią, chyba w listopadzie 1945 roku, kiedy tato wrócił z wojny uznał, że nadchodzi zima i dalej nie można żyć z kuchnią na podwórku. Razem ze swoimi szwagrami, Janem Krawczukiem i Stanisławem Zacharkiem, udali się na poszukiwanie jakiegoś domu nadającego do zasiedlenia, i tak dotarli do Brzegu Dolnego.
Nasz tato miał uprawnienia młynarskie, rozglądał się więc za domem z młynem, a szwagrowie za domem z piekarnią. Tacie udało się znaleźć młyn na ulicy Urazkiej. Obecnie na tym miejscu znajduje się rokicka wytwórnia chloru. Jego szwagrowie znaleźli wolną piekarnię z mieszkaniami w pobliżu Rynku, obecnie ulica Kochanowskiego.
Przenieśliśmy się do Brzegu Dolnego. Tato rozpoczął pracę w młynie zajętym przez ruskie wojsko. Pracował tam z niemieckimi właścicielami tego młyna. Po krótkim czasie Rosjanie opuścili młyn i tato prowadził go wspólnie z Niemcem. Mieszkaliśmy w jednym domu. Niemcy zajmowali piętro a my parter domu. W 1946 roku Niemcy opuścili Polskę. Pamiętam, jak tato odwoził ich furmanką zaprzężoną w woły na stację kolejową w Wołowie. W 1947 roku, po wakacjach, wyjechałam do cioci do Bytomia i tam chodziłam do wieczorowego gimnazjum. W jednym roku szkolnym ukończyłam trzecią i czwartą klasę gimnazjum. Potem jeszcze pełne dwa lata chodziłam do liceum ogólnokształcącego i w 1950 roku zdałam egzaminy maturalne. Planowałam wtedy pójść na studia, na wydział farmacji Uniwersytetu Wrocławskiego, nawet złożyłam tam wszystkie wymagane dokumenty, ale los chciał inaczej i wylądowałam w Brzegu Dolnym. Tutaj w 1953 roku wyszłam za mąż za Bronisława Musiałowskiego, W roku 1954 urodził się nam syn Witold, a w roku 1955 córka Alicja. Pracowałam w Starostwie Powiatowym w Wołowie (1950), a następnie do 1953 roku w PS5 "Społem" w Wołowie. Po urodzeniu dzieci ponownie podjęłam pracę zawodową na stanowisku specjalisty ekonomicznego, najpierw w Instytucie Barwników i Półproduktów Warszawa - praca w Brzegu Dolnym od 1955 do 1958 roku, a następnie w latach 1958-1983 w Technikum Chemicznym w Brzegu Dolnym. Po krótkiej pracy (1984-1985) w dziale socjalnym NZPO "Organika-Rokita" W 1986 roku przeszłam na emeryturę.
Obecnie mam dwoje dzieci, czworo wnuków i pięcioro (szóste w drodze) prawnuków. `
Fragment wspomnień zawartych w książce "Żyliśmy nadzieją". Książka zawiera wspomnienia ponad 50 dolnobrzeskich osadników i jest jeszcze do nabycia W Stowarzyszeniu Pierwszych Osadników Ziemi Dolnobrzeskiej.
Poleć ten artykuł | |
Podziel się z innymi: | |
URL: | |
BBcode: | |
HTML: | |
Facebook - Lubię To: |
|
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.